Policja w szpitalu nie odstępowała jej na krok i wciąż padało słowo "przestępstwo". Funkcjonariusze odebrali jej laptop i telefon, a potem stało się coś, po czym pani Joanna - jak sam mówi - pękła: policjantki kazały jej rozebrać się, kucać i kaszleć. Co takiego się stało, że kobieta, która nie złamała prawa, została potraktowana jak przestępczyni?
Pani Joanna, wybierając numer swojej psychiatry, nawet nie mogła przypuszczać, co ją spotka. - Ja po prostu zwróciłam się o pomoc, żeby otrzymać pomoc profesjonalną, medyczną. Dzwoniąc do lekarki, jasno to powiedziałam: nie zamierzam sobie nic zrobić, nie chcę nic sobie zrobić, potrzebuję pomocy, żeby się troszkę uspokoić - zapewnia pani Joanna.
Była noc z 27 na 28 kwietnia. Pani Joanna przed wykonaniem telefonu przyjęła środki poronne, do czego przyznała się lekarce, prosząc o wsparcie. Ta zadzwoniła pod numer alarmowy 112, informując o możliwej próbie samobójczej. W czwartek po południu na konferencji prasowej komendant główny policji Jarosław Szymczyk zaprezentował nagranie, na którym zarejestrowano wezwanie na numer alarmowy przez lekarkę pani Joanny, mające potwierdzać wersję o próbie targnięcia się na własne życie.
ZOBACZ MATERIAŁ "FAKTÓW" TVN: Pani Joanna zażyła tabletkę poronną. Do szpitala przyjechali policjanci, zabrali jej laptop i telefon
- Do mojej klientki przyjechała policja w bardzo dużej liczbie funkcjonariuszy, było ich około kilkunastu. Odwieziono ją razem z karetką pogotowia do szpitala - relacjonuje przebieg wydarzeń Kamila Ferenc, pełnomocniczka pani Joanny, prawniczka z Fundacji na rzecz Kobiet i Planowania Rodziny "Federa".
Kobieta najpierw trafiła na szpitalny oddział ratunkowy. Policjanci - jak wynika z relacji lekarza - nie odstępowali jej na krok. Próbowali przesłuchać kobietę w trakcie wykonywanych badań. - Czterech mężczyzn pilnowało jednej przestraszonej kobiety. Utworzyło kordon wokół pacjentki, utrudniało nam to pracę. Oni nie byli w stanie podać, dlaczego ta pacjentka jest przez nich zatrzymywana - relacjonował w rozmowie z reporterką "Faktów" TVN Renatą Kijowską lekarz z SOR.
Policja ocenia swoje działania jako zasadne i wykonane zgodnie z prawem. Twierdzi, że to lekarze utrudniali jej pracę. Niektórzy z nich zostali wylegitymowani. - Policjanci musieli zadbać, aby nie doszło do zniszczenia bądź ewentualnego ukrycia dowodów w tej sprawie, w związku z tym zgodnie z przepisami mogli tam wejść w celu zabezpieczenia tych dowodów - wyjaśnia podkomisarz Piotr Szpiech z Komendy Miejskiej Policji w Krakowie.
Zabrali jej laptop i telefon
Samodzielne przyjęcie tabletki poronnej nie jest w polskim prawie zabronione, a jedynie pomocnictwo w aborcji. Pani Joanna twierdzi, że mówiła funkcjonariuszom, skąd miała leki. Wspomina, że bez przerwy "padało hasło 'przestępstwo'". - Wiedziałam, że nie złamałam prawa. Dlatego też od razu o tym powiedziałam, że tak, zrobiłam to samodzielnie, nikt mi nie pomagał - zaznacza pani Joanna.
Jednak, co przyznają także lekarze, ze strony policjantów ciągle padały pytania o telefon i laptop pani Joanny. - Ciężko było nam porozmawiać bez ich towarzystwa. Nie czuliśmy, że ci policjanci są po to, żeby tej pacjentce pomóc - mówi lekarz szpitalnego oddziału ratunkowego, do którego trafiła pani Joanna.
W pewnym momencie pani Joanna zauważyła, że z jej torby zniknął komputer. Na udostępnionym nagraniu przez pracownika SOR-u słychać, jak lekarz interweniuje w sprawie komputera pani Joanny. Policjant oświadczył, że został on "zabezpieczony na protokół zatrzymania" i poprosił lekarza, by nie wtrącał się w wykonywane przez nich czynności. Lekarz rozważał wezwanie policji. - Jako policjant pana pouczam, że bezpodstawne wezwanie patrolu policji jest wykroczeniem - powiedział jeden z funkcjonariuszy.
- W związku z tym, że ta pani nie chciała dobrowolnie wydać tych przedmiotów, które miały służyć jako dowód w sprawie, koniecznie było przeprowadzenie czynności - tłumaczy podkom. Piotr Szpiech.
Pani Joanna została przewieziona do innego szpitala na oddział ginekologiczny. - Była w dość trudnej sytuacji psychicznej, a wyjeżdżając z tego SOR-u, była w jeszcze gorszej - twierdzi lekarz szpitalnego oddziału ratunkowego.
Wezwane do drugiego szpitala policjantki kazały jej rozebrać się, kucać, kaszleć. - Rozebrałam się, nie zdjęłam tylko majtek, bo wciąż jeszcze krwawiłam i byłoby to dla mnie zbyt upokarzające. One wtedy powiedziały, że majtki też mam zdjąć. I wtedy właśnie wykrzyczałam im w twarz: "czego wy ode mnie chcecie", przed chwilą badał mnie ginekolog - relacjonuje pani Joanna.
Policja wyjaśnia, dlaczego przeszukano panią Joannę
Rzecznik krakowskiej policji odpowiada: - Proces sprawdzania, czyli proces przeszukiwania osoby, wobec której podejmowana jest interwencja, polega na dokładnym przeszukaniu i dokładnym sprawdzeniu, czy ta osoba w jakimś miejscu nie ukryła przedmiotów zabronionych - tłumaczy Piotr Szpiech.
Wtedy też pani Joanna oddała policjantom swój telefon, którego nie odzyskała do dziś, choć 12 czerwca sąd orzekł, że został jej odebrany niezgodnie z prawem i nakazał jego zwrot. - Ta interwencja policji mnie kompletnie złamała, zniszczyła mnie - mówi kobieta.
Naczelna Izba Lekarska poinformowała, że "prowadzi postępowanie wyjaśniające". Podobnie Rzecznik Praw Pacjenta. Sprawę podjął też Rzecznik Praw Obywatelskich.
- Jako pełnomocniczka na pewno będę dochodzić rekompensaty finansowej od Skarbu Państwa, przeprosin za działania policji, ale też wszystkich zaangażowanych w to funkcjonariuszy publicznych. Także odpowiedzialności dyscyplinarnej. Będę chciała też zakwestionować działanie lekarki, od której zaczął się ten cały cykl zdarzeń - zapowiada Kamila Ferenc.
Od emisji materiału w "Faktach" TVN do pani Joanny płynie wiele słów wsparcia. - Utwierdziło mnie to w przekonaniu, że warto było zabrać głos. Warto było gdzieś pokonać ten lęk i nagłośnić całą sprawę. Mam przekonanie, że tylko w ten sposób można cokolwiek zmienić, poprawić sytuację kobiet - mówi kobieta.
Źródło: Fakty po Południu TVN24
Źródło zdjęcia głównego: Fakty TVN