Powszechnie wiadomo, jak wygląda propaganda PiS w ogólnokrajowej telewizji rządowej. A co się dzieje w oddziałach regionalnych? W różnych miastach przed kamerami stają różni lokalni dziennikarze czy pracownicy telewizji i mówią niby od siebie słowo w słowo to samo. Nie tylko chwalą władzę, ale robią to tym samym tekstem.
Minister zdrowia zapowiedziała, że pacjenci otrzymają dostęp do zdrowej diety. Właśnie o tym, jako o "informacji dnia", dowiedzieli się też widzowie regionalnych wydań serwisów informacyjnych rządowej telewizji. Jest to znaczna zmiana, bo dotąd kanały regionalne informowały swoich widzów o wydarzeniach właśnie z regionu. - Kilkunastu prezenterów, którzy wygłaszają dokładnie tę samą zapowiedź materiału przygotowanego w Warszawie w różnych stacjach telewizyjnych, w kilkunastu stacjach telewizyjnych w całej Polsce, to jest po prostu jakaś kpina. To jest absolutna groteska - ocenia Krzysztof Luft, były członek KRRiT. Inaczej się jednak nie da, bo teraz "o sukcesach" i "kolejnych trafnych odpowiedziach partii na zapotrzebowania społeczne" widzowie regionalnych oddziałów TVP dowiedzą się z co najmniej jednego, ogólnopolskiego materiału.
- Podjąłem się takiego w pewien sposób masochistycznego zadania, bo obejrzałem 16 programów informacyjnych z jednego dnia - mówi Piotr Żytnicki, zastępca redaktora naczelnego "Gazety Wyborczej" w Poznaniu, który pierwszy zwrócił uwagę na zmianę. - Sygnał mieliśmy od samych dziennikarzy TVP, że przyszło polecenie z Warszawy i tak jest już od wielu dni, że trzeba codziennie emitować jeden program przysłany z Warszawy z TVP Info. Nawet na porannych kolegiach nie wiadomo, "co przyśle dziś Warszawa" - dodaje Żytnicki.
Kara za odstępstwa
Materiały przedstawiane w rządowej telewizji chwalą decyzje PiS i uderzają w opozycję, a szczególnie w Donalda Tuska, któremu regularnie przypisuje się działanie na korzyść Niemiec. Władza chce ze swoim przekazem dotrzeć jak najszerzej, więc materiały z ogólnopolskiej TVP Info widz regionalnego ośrodka rządowej telewizji przeważane zobaczy na samym początku lokalnych serwisów informacyjnych. - Oni (widzowie - przyp. red.) włączają swój ulubiony program, który często w wielu wypadkach oglądali od wielu lat. I to nawet znacznie dłużnej niż po roku 1989, bo te lokalne programy, pod podobnymi nazwami w telewizji lokalnej, zazwyczaj jakoś tam istniały - wskazuje doktor Krzysztof Grzegorzewski, medioznawca z Uniwersytetu Łódzkiego.
Teraz widzowie, jak za starych lat, we własnym domu mogą usłyszeć głos rządu. Ważna jest konsekwencja, nie można sobie pozwolić na odstępstwa. Osobiście przekonała się o tym szefowa poznańskiego ośrodka TVP, która - jak mówią lokalni dziennikarze - co prawda wychwalała partię władzy, ale zbyt mało gorliwie. - Czarę goryczy przelał materiał o ojcu Julii Przyłębskiej, prezeski Trybunału Konstytucyjnego z nadania PiS. W materiale, który ukazał się w sierpniu, znalazła się informacje, że ojciec Julii Przyłebskiej należał do PZPR - mówi Piotr Żytnicki. Informację opublikowała młoda dziennikarka, chyba nie do końca rozeznana w "redakcyjnych wytycznych warsztatowych". Konsekwencje ponieść miała też jej szefowa. - Ten fakt, że nie dopilnowała młodej dziennikarki, która podała informację, że ojciec Julii Przyłębskiej należał do PZPR, to właśnie przesądziło o tym, że teraz została odwołana - przekazuje Piotr Żytnicki.
Dlatego w telewizji rządowej bezpieczniej trzymać się przekazu przygotowanego przez centralę w Warszawie. Najlepiej słowo w słowo.
Źródło: Fakty po Południu TVN24
Źródło zdjęcia głównego: fragmenty materiałów TVP