To ostatnie godziny akcji ewakuacyjnej USA z Afganistanu. Ta polska już się zakończyła. Do Polski udało się między innymi ewakuować tłumacza "Jaśka", który współpracował z naszym wojskiem. "Jasiek" razem z rodziną jest już bezpieczny, choć jeszcze kilka dni temu tracił nadzieję na ucieczkę z Kabulu. Udało się to w ostatniej chwili po tym, jak jego były szef kapitan Rafał Rychlicki poruszył niebo i ziemię, by "Jaśka" sprowadzić do Polski.
Afgański tłumacz "Jasiek", zabrany niemal w ostatniej chwili z lotniska w Kabulu, jest już bezpieczny w Polsce razem z żoną i 4-miesięczną córeczką. Stacji TVN24 opowiedział o niezwykłej historii swojej ucieczki z kraju.
- Nie zdążyłem nawet powiedzieć "do widzenia" mojej rodzinie, moim najbliższym: siostrom i braciom. Tak bardzo się spieszyłem i tak bardzo bałem się talibów - opowiada ewakuowany tłumacz.
Tłumacza dziewięć lat temu zatrudnili polscy żołnierze w bazie w Ghazni i nadali mu pseudonim "Jasiek".
- To było z naszej strony ułatwienie komunikacji z tłumaczami: każdy z nich otrzymywał taki kryptonim, przezwisko - wspomina kapitan Rafał Rychlicki, weteran misji w Afganistanie.
Praca "Jaśka" - po zdobyciu władzy przez talibów - mogłaby go kosztować życie.
- Było jasne, że talibowie złamią swoje obietnice. Mówili, że wybaczą wszystkim tłumaczom, wszystkim, którzy pracowali z siłami koalicji, ale zupełnie im nie wierzyłem. Tym bardziej, że w tych dniach zamordowali dwie kobiety tylko za to, że nie były ubrane w muzułmańskie stroje - opowiada ewakuowany tłumacz.
"Jasiek" decyzję o ucieczce podjął z żoną w jednej chwili. - Zdecydowałem, że muszę uciekać, kiedy talibowie zajęli większość prowincji Afganistanu, kiedy byli blisko granic Kabulu - mówi tłumacz.
Małżeństwo wzięło ze sobą tylko dokumenty i stroje na przebranie dla siebie i dla 4-miesięcznej córeczki.
Ewakuacja z Kabulu
Tłumaczowi wraz z rodziną udało się przedostać do stolicy Afganistanu. - Kiedy dotarliśmy do bramy lotniska, talibowie krzyczeli na nas, strzelali w powietrze i użyli gazu łzawiącego - wspomina "Jasiek".
W tłumie ludzi "Jasiek" z żoną i niemowlęciem nie mieli szans, żeby wedrzeć się na lotnisko. Tym bardziej, że nie było ich na polskiej liście osób zgłoszonych do ewakuacji.
- Wysłał zapytanie o kontakt. Znajdował się wówczas na lotnisku przed wejściem głównym do lotniska w Kabulu i szukał kontaktu, szukał ratunku - mówi kpt. Rychlicki, weteran misji w Afganistanie.
- Czekałem przed bramą lotniska dwa dni i jedną noc, ale nie było absolutnie żadnej możliwości, żeby tam się dostać. Wtedy straciłem nadzieję. Uznałem, że jeśli nie uda się wejść na lotnisko, będziemy musieli wrócić do domu, na tereny zajęte przez talibów - opowiada "Jasiek".
Kapitan Rychlicki - dawny szef "Jaśka" - poruszył niebo i ziemię, żeby sprowadzić tłumacza do Polski. Kiedy ministerstwa milczały, napisał do TVN24. My wtedy zapytaliśmy ministra Michała Dworczyka, czy można dopisać tłumacza do listy ewakuowanych, ale poinformował nas, że "lista jest już zamknięta".
Na tym jednak nie poprzestaliśmy i o sprawie "Jaśka" opowiedzieliśmy wiceministrowi spraw zagranicznych Marcinowi Przydaczowi - wtedy machina ruszyła.
- Dzięki wam skontaktowało się ze mną MSZ - mówi kpt. Rafał Rychlicki.
Kapitan przekazał urzędnikom kontakt do tłumacza i wskazał jego lokalizację. Polskie służby z kolei przekazały "Jaśkowi", do którego miejsca ma dotrzeć.
Kapitan Rychlicki poprosił pracowników MSZ, żeby wołali "Jaśka" po pseudonimie. - Nasz konsul właśnie w ten sposób wydostał go z tłumu. Chodząc, krzycząc: "gdzie jest Jasiek?". Zgłosił się właśnie "Jasiek" - mówił Marcin Przydacz, wiceminister MSZ.
Na drodze tłumacza do polskich żołnierzy była mała rzeka. "Jasiek" wspomina, że wszedł do wody i tam zobaczyli go Polacy.
- Zauważyli mnie w rzece, machałem rękami i wołałem ich. Słyszałem, jak wołają: "Jasiek, Jasiek". Powiedzieli, że muszę przyprowadzić rodzinę nad rzekę. Kiedy przyprowadziłem rodzinę, pomogli nam się przedostać - opowiada ewakuowany tłumacz.
Małżeństwo później wiele godzin spędziło na lotnisku, ale byli już bezpieczni. Teraz przechodzą kwarantannę w Polsce, ale ciągle towarzyszy im strach o rodzinę i dlatego "Jasiek" nie pokazuje twarzy ani nie podaje prawdziwego nazwiska.
- Zostawiłem siostry i braci w Afganistanie: w Kabulu i w Ghazni. Są w trudnej sytuacji - mówi "Jasiek" i dodaje, że musi poznać ludzi i polską kulturę oraz szybko znaleźć pracę, żeby pomóc swojej rodzinie.
Autor: Martyna Olkowicz / Źródło: Fakty po południu TVN24
Źródło zdjęcia głównego: tvn24