To może być bardzo dobry rok dla skrajnej prawicy w Europie. Po pierwsze za kilka miesięcy odbędą się wybory do Parlamentu Europejskiego i z sondaży wynika, że skrajna prawica ma powody do optymizmu. Ponadto rezygnacja Charlesa Michela z funkcji przewodniczącego Rady Europejskiej otwiera drogę Viktorowi Orbanowi, żeby przejąć jego obowiązki.
Szef Rady Europejskiej do tej pory raczej stronił od kontrowersji. Teraz Charles Michel wywołał w całej Europie konsternację, kiedy ogłosił, że opuści swoje stanowisko przed końcem kadencji. Powód to start w wyborach do europarlamentu. - Nie jest to wybór łatwy, ale to wybór odpowiedzialny - podkreśla Charles Michel, przewodniczący Rady Europejskiej. Charles Michel to były premier Belgii. W roli przewodniczącego Rady Europejskiej w 2019 roku zastąpił Donalda Tuska. Jeśli zostanie europosłem, to odejdzie już w lipcu, choć jego kadencja kończy się w listopadzie. Michel z wielu stron słyszy zarzuty o egoizm i narażanie unijnego interesu. Holenderska europosłanka Sophie in ’t Veld napisała, że to kapitan opuszczający statek w środku burzy. "Jeżeli tak mało jesteś zaangażowany w losy UE, to na ile jesteś wiarygodny jako kandydat?" - pyta.
CZYTAJ RÓWNIEŻ: Szef Rady Europejskiej zapowiada możliwą rezygnację. "Istnieje wiele narzędzi, aby uniknąć Orbana"
Wybory do Parlamentu Europejskiego odbędą się na początku czerwca. Jeśli unijni przywódcy po odejściu Michela nie będą w stanie szybko wybrać jego następcy, to unijne szczyty poprowadzi proputinowski premier Węgier Viktor Orban, bo jego kraj w lipcu obejmuje unijną prezydencję. Taka perspektywa budzi niepokój w wielu stolicach, bo po eurowyborach rozpocznie się gorący okres rozdziału kluczowych unijnych stanowisk. Charles Michel uspokaja, że do wyboru jego następcy jest jeszcze dużo czasu. Zapowiada wytężoną pracę do samego końca. - Ciężko pracowałem i będę to kontynuować do ostatniego dnia mojej europejskiej roli - zapewnia.
Prawicowy zwrot?
Tegoroczne lato w Brukseli może okazać się tym bardziej gorące, że swoje wpływy w europarlamencie niemal na pewno powiększy antyunijna, prokremlowska skrajna prawica. "Należy obawiać się nacjonalistycznego zwrotu, który przyćmi dwanaście gwiazdek z europejskiej flagi" - podkreśla dziennik "Süddeutsche Zeitung". Jeden z brukselskich portali wieszczy nawet "przełom na europejskiej prawicy, który zmieni Parlament Europejski w koszmar dla lewicy".
Czy rzeczywiście skrajna prawica odniesie aż tak wielki sukces? Raczej nie. Sondaże przewidują, że po eurowyborach większość z łatwością utrzyma sojusz Europejskiej Partii Ludowej, Socjaldemokratów i Liberałów. W opozycji pozostaną więc nacjonalistyczne i eurosceptyczne frakcje Tożsamość i Demokracja oraz Europejscy Konserwatyści i Reformatorzy, do których należy między innymi PiS. Obie frakcje - nawet po połączeniu - byłyby drugą siłą w europarlamencie.
CZYTAJ RÓWNIEŻ: "The Economist": połowa ludzkości pójdzie do wyborów w tym roku
Jeden z komentatorów niemieckiego dziennika "Die Welt" ocenia, że "prawdopodobnie partie prawicowe zdobędą więcej głosów i atmosfera stanie się trochę gorętsza, (...) ale ewentualny zwrot na prawo w wyborach nie będzie miał większego wpływu na UE". Skrajna prawica ugruntuje za to silną pozycję w dwóch największych krajach Unii. W Niemczech AfD jest partią numer dwa. Partią numer jeden we Francji jest Zjednoczenie Narodowe Marine Le Pen. Obie partie konsekwentnie stawiają na hasła antyemigracyjne, a popularności przysparza im sprzeciw wobec zielonej polityki. Wielkim zagrożeniem jest ich prokremlowska postawa.
Źródło: Fakty o Świecie TVN24 BiS