Reporter CNN dotarł na front w obwodzie zaporoskim, najbliżej miejsca walki, jak tylko mógł. Pokazał rzeczywistość wojny, w której mieszają się śmierć, strach, odwaga, patriotyzm i okrucieństwo.
Zachód chce tylko słyszeć o efektach brutalnych walk na południu Ukrainy. Przekazujemy tam słowa wsparcia i uzbrojenie, ale na polu bitwy Ukraińcy są sami. Walczą w piekącym upale, zakryci pyłem.
Kontrofensywa posuwa się w kierunku Orichiwu. Ukraińcy przejęli tam inicjatywę. Muszą jednak dosłownie wystrzeliwać sobie drogę pocisk po pocisku. Poniesione straty są widoczne gołym okiem. Czołgi przemieszczają się w gęstym pyle, by ostrzeliwać rosyjskie pozycje, które zdają się być coraz bardziej zagrożone. Ukraińska kontrofensywa przesuwa się dalej na południe.
15. Brygada Gwardii Narodowej poniosła tam znaczne straty, ale udało jej się przedrzeć. Walki były niesłychanie zaciekłe, ale nastroje Ukraińców zaczynają się poprawiać. Od żołnierzy oczekuje się wyników, których nigdy by nie oczekiwano od NATO-wskich armii. Uzbrojenie Ukraińców pozostawia wiele do życzenia.
Na froncie nie ma czasu na opinie samozwańczych ekspertów mówiących, że ofensywa stoi w miejscu. - Są w błędzie. Odnotowujemy postępy. Wszystko zależy od umocnienia pozycji wroga. Przede wszystkim my ich nie lekceważymy - zapewnia Witalij. To, jak może się skończyć lekceważenie Rosjan, widać w Orichiwie. Tak wygląda największy problem Ukraińców - rosyjska przewaga powietrzna i ich półtonowe bomby. Gdy spadają, nie ma znaczenia, jak głęboko się schowałeś.
Piekło medyków
Taktyka Rosjan sprawia, że najbardziej prześladowani czują się medycy. Ich kwatery przeniesiono pod ziemię, bo ostatnie dwie polowe siedziby zostały zbombardowane. Dziennie spędzają na powierzchni trzy godziny, które wyglądają jak koszmar na jawie. Leki przeciwbólowe to za mało. Obrażenia leczy się nawet przy 160 kilometrach na godzinę, na dziurawych drogach. To cud, że ktokolwiek jest w stanie to przeżyć. Tego typu konwoje są wyjątkowo niebezpieczne. Zgrupowane pojazdy są widoczne dla rosyjskich myśliwców.
Medycy także nie wracają z misji. W piątek zginął 33-letni Andriej. Koledzy pochowali go w poniedziałek. - Byliśmy przy nim od razu. Druga ekipa zabrała jego kierowcę. To była najtrudniejsza z moich misji. Zabrać ciało kolegi i zawieźć je do kostnicy - przyznaje Jewgienij, medyk. - Jego rodzina, jego matka, żyją na okupowanych terytoriach. Nie mogli nawet przyjechać na pogrzeb - dodaje Wład, medyk. Śmierć codziennie zagląda im w oczy, ale medycy próbują to wypierać. - Jeśli pocisk spada dalej niż 100 metrów od nas, nie zwracamy na to uwagi. Jeśli bliżej, wybuchamy histerycznym śmiechem - mówi Jewgienij. - Powtarzam, że i tak poumieramy, tylko później, a może pożyjemy jeszcze 50 lat - przekonuje Wład.
Źródło: Fakty o Świecie