Ujawniane są kolejne szczegóły zatrzymania w Hiszpanii biznesmena Marka Falenty, skazanego za tzw. aferę podsłuchową i poszukiwanego europejskim listem gończym. Już dawno powinien być w więzieniu, a nie w okolicach Walencji. Gdy zobaczył policjantów, wszedł na balustradę balkonu.
Wysoki apartamentowiec przy samej plaży i luksusowa część miasteczka Cullera, 30 kilometrów od Walencji. Tam zatrzymano w piątek Marka Falentę. I jak mówią świadkowie - zatrzymanie miało dużo bardziej dramatyczny przebieg niż początkowo sądzono.
Biznesmen wszedł na balustradę balkonu na 9. piętrze i groził samobójstwem. Hiszpańscy policjanci wykorzystali więc konstrukcję przygotowaną do remontu elewacji. Wjechali na dziewiąte piętro i wepchnęli mężczyznę z powrotem do mieszkania.
- Ludzie biegali w tę i z powrotem. Pojawiły się też dwa samochody z polskimi tablicami rejestracyjnymi, nie wiedzieliśmy co się dzieje, czy to jakieś porachunki mafijne, czy chcieli kogoś załatwić - mówi Julio, świadek zatrzymania.
"Wcale nie wychodzili z mieszkania"
Krótki film z zatrzymania udostępniła także hiszpańska policja. Widać na nim Marka Falentę prowadzonego przez funkcjonariuszy do radiowozu.
- Ta para mieszkała raz w jednym apartamencie, raz w innym. Opalali się na balkonie, ale wcale nie wychodzili z mieszkania. Myśleliśmy, że to nowożeńcy i dlatego nie opuszczają domu. Nie wychodzili na ulicę, na plażę, nigdzie - mówi świadek.
Marek Falenta przebywa teraz w areszcie w Walencji, gdzie czeka na ekstradycję do Polski. Jeśli zgodzi się na nią hiszpański sąd, skazany na 2,5 roku biznesmen powinien trafić do kraju za kilkanaście dni.
Autor: Michał Tracz / Źródło: Fakty TVN
Źródło zdjęcia głównego: tvn24