Wrak zabrany i zbadany, ale odpowiedzi na pytanie o przyczyny wypadku MiG-a brak. Pilot wyszedł ze szpitala. Z katastrofy myśliwca rzadko wychodzi się cało. Ekspertów zaskakuje brak paliwa w miejscu, gdzie MiG-29 spadł.
Z miejsca wypadku MiG-a 29 w okolicach Kałuszyna zniknęli już wojskowi prokuratorzy i członkowie Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych.
Nie zniknęły jednak podstawowe pytania dotyczące nie tyle przyczyn, co okoliczności tajemniczego wypadku polskiego myśliwca, wartego ponad 100 milionów złotych.
- Proszę o chwilę czasu, bo wszyscy mamy doświadczenie bardzo tragiczne z 10 kwietnia, kiedy właśnie spekulacje w kilka godzin, czy kilka dni po katastrofie, fatalnie wpłynęły na zbadanie tej katastrofy - apeluje wiceminister ON Bartosz Kownacki.
Pilot wyczołgał się
Przez ponad dobę od wypadku nie było nawet wiadomo, w jaki sposób pilot wydostał się z maszyny.
- Oczywiście można powiedzieć, że to bardzo prosta rzecz do stwierdzenia, czy pilot się katapultował, czy się nie katapultował, ale chociażby pierwsze informacje bezpośrednio po zdarzeniu były takie, że katapultował się - mówił 20 grudnia Bartosz Kownacki.
Dziś wiadomo, że 28-letni pilot sam wyszedł z samolotu i przeczołgał się kilkadziesiąt metrów od wraku.
- To, że pilot się nie katapultował, świadczyłoby o tym, że albo został bardzo zaskoczony sytuacją, albo system katapultowania nie zadziałał - ocenia Maciej Lasek, były szef PKBWL.
Według różnych źródeł został tam odnaleziony półtorej albo nawet prawie trzy godziny po wypadku.
Po poważnej operacji nogi 28-latek wyszedł w czwartek ze szpitala.
- My nie leczymy kierowców bolidów. Spodziewam się, że to byłaby jedyna grupa w odniesieniu do której moglibyśmy te urazy porównywać - komentuje gen. dyw. Grzegorz Gielerak z Wojskowego Instytutu Medycznego, gdzie leczony był pilot. - To jest rzecz niespotykana, że przy tych prędkościach, przy takich konsekwencjach wypadku, on wyszedł z tak niewielkimi obrażeniami - dodaje.
Brak paliwa w miejscu katastrofy
Dziś wiadomo, że samolot, który się rozbił, leciał jako drugi w parze i gdyby podejście do lądowania odbywało się prawidłowo, to w miejscu, gdzie doszło do wypadku, powinien lecieć z prędkością 350 km/h i być na wysokości około 600 metrów nad ziemią. Zagadką pozostaje, dlaczego znalazł się tak nisko.
- Zaskakuje to, że nigdzie nie ma rozlanego paliwa. Wniosek jest taki, że było mało tego paliwa, albo w ogóle go nie było - mówi Wojciech Łuczak z magazynu "Raport - Wojsko, Technika, Obronność".
Z tą hipotezą nie zgadza się Witold Sokół, były wykładowca 28-letniego pilota, który sam kilkaset razy lądował tym samolotem na tym samym lotnisku.
- Doświadczenie i moja wiedza podpowiada mi w jakiś sposób, że to mogło być oblodzenie na przykład - mówi kpt. Sokół. Jego zdaniem podczas badania wypadku eksperci powinni zwrócić szczególną uwagę na instalację ogrzewania odbiornika ciśnień powietrza, który w takich warunkach jak podczas wypadku często ulega oblodzeniu. Pilot, jeśli zauważy problem, ma możliwość skorzystania z zapasowego odbiornika.
- Nie znam takiego przypadku, żeby samolotem bojowym wylądować w lesie i odnieść tylko takie obrażenia. Także jest to ewenement na skalę światową - dodaje kpt. Sokół.
O tym, jak doszło do wypadku, wiemy wyjątkowo mało. - To jest kwestia tygodni, kiedy wstępny wynik badań będzie dostępny dla opinii publicznej - obiecuje Bartosz Kownacki.
Badania największych elementów wraku odbywają się na lotnisku w Mińsku Mazowieckim.
Autor: Wojciech Bojanowski / Źródło: Fakty TVN
Źródło zdjęcia głównego: Fakty TVN