"Nie było żadnych informacji", "Zostawiliście nas na łaskę Boga" - krzyczy w twarz ministrowi obrony mieszkanka spalonego Mati. To greckie nadmorskie miasteczko to teraz zgliszcza i to także dramatyczna historia 26 osób, które skulone i przytulone spłonęły w jednym domu.
W wielkim chaosie, dymie i z płomieniami napierającymi w stronę morza. W takich okolicznościach 26 osób, także dzieci, szukało ucieczki. Znaleźli się jednak w śmiertelnej pułapce, zakleszczeni pomiędzy ścianą ognia a wysokim skalistym klifem. Skok do morza oznaczał pewną śmierć. Postanowili schronić się w jednej z willi. Wszyscy zginęli.
- Oni nie wybierali. Nie mieli wyjścia. Myślę, że to była zła decyzja. Najgorsza decyzja podjęta w najgorszym czasie - ocenia jedna z wolontariuszek.
Podobno po ułożeniu ciał w willi było widać, że ludzie obejmowali się, siedząc w kręgu, w którego centrum znalazły się dzieci. Do tej pory ich nie zidentyfikowano. Te wydarzenia będą przedmiotem osobnego śledztwa. Cały dzień na miejscu tragedii pracowali prokuratorzy. Ludzie mają nadzieję, że Mati i okolice nie staną się ogromnym cmentarzyskiem.
Minister niewzruszony
Okoliczni mieszkańcy są przekonani, że tej i dziesiątkom podobnych tragedii można było zapobiec.
- Dlaczego ludzie nie zdołali uciec? Nie było żadnych informacji, nie było straży. Niczego! Zostawiliście nas na łaskę Boga! Moi sąsiedzi spłonęli. Moje dziecko zginęło, a mój mąż został ranny - ubolewa jedna z mieszkanek miasta.
- Co się ma wydarzyć, to się i tak wydarzy. Tak się po prostu dzieje - mówi minister obrony Grecji Panos Kamenos.
Autor: Konrad Borusiewicz / Źródło: Fakty TVN
Źródło zdjęcia głównego: Yannis Kolesidis | PAP/EPA