Po co ujawniać zarobki w NBP skoro - jak mówi szef gabinetu politycznego premiera - nauczyciel też nie ujawnia. Marek Suski używa ryzykownego przykładu. Może się okazać, że w jednej dyrektorskiej pensji w NBP mieści się całe grono pedagogiczne. Kiedy PiS przygotuje ustawę o jawności płac w Narodowym Banku Polskim?
Chęć polityków PiS do ujawnienia zarobków w NBP jest zmienna.
- To jest szczucie. Nie podoba się wam, że jakieś osoby zarabiają więcej niż ktoś inny? - pytał dziennikarzy Marek Suski, szef Gabinetu Politycznego Prezesa Rady Ministrów, gdy był pytany o projekt własnej partii.
Jeszcze trzy dni temu politycy PiS z oburzeniem pytali, czy wysokie miesięczne dochody są uzasadnione. Zwłaszcza, że dyrektor komunikacji w NBP była raczej znana z towarzyszenia prezesowi w wizytach w PiS-ie, w prokuraturze, na uroczystościach, a nie z rozwiązywania kryzysów komunikacyjnych.
Takim kryzysem była jedna z konferencji, na której Martyna Wojciechowska, dyrektor od komunikacji, a wcześniej także radna PiS-u, nie wystąpiła, a prezes NBP oznajmił, że nie ujawni jej zarobków, chyba że zmusi go do tego specjalna ustawa.
- W szkole nauczyciela też nie można się zapytać ile zarabia - tłumaczył Marek Suski.
W tym wypadku odwołanie ministra z PiS-u do nauczycieli może być dla nich bolesne, bo większość z nich nie zarabia rocznie tyle, ile Martyna Wojciechowska miesięcznie.
A jest jeszcze inna działaczka PiS-u - Sylwia Matusiak - też była radna PiS, która trzy lata temu w pół roku zarobiła 273 tysiące złotych w Departamencie Edukacji i Wydawnictw NBP.
Ona jednak zarobków - jak ujawnił portal OKO.press - nie ukrywała. Później zarabiała bardzo dobrze, ale mniej. Matusiak była pracownikiem służb prasowych PiS-u i miałaby większe doświadczenie jako dyrektor komunikacji niż Martyna Wojciechowska.
Wiadrami czerpią pieniądze
Marek Suski najdobitniej pokazuje, jak się zmieniło podejście PiS-u i w jakiej atmosferze PiS przygotowuje swój projekt "dotyczący ujawnienia wysokości zarobków zarządu NBP".
Jeśli PiS chce ujawniać i ograniczać zarobki zarządu, to zarobki Wojciechowskiej pozostaną oficjalnie nieujawnione. Chociaż mogą być miesięcznie nawet większe niż 65 tysięcy.
Projekty Platformy i ruchu Kukiza w tej sprawie zostaną przez PiS odrzucone.
- Te pieniądze zagarniają już nie łyżeczką, nawet nie chochlą, tylko wiadrami do kieszeni - uważa Sławomir Neumann z PO.
Dziecko jest już dawno poza wanną
Jan Mosiński z PiS uważa, że działanie musi być wspólne. Dodaje też, żeby przypadkiem "nie wylać dziecka z kąpielą".
- Jeżeli pan poseł Mosiński mówi o tym, że trzeba uważać, żeby nie wylać dziecka z kąpielą, to informuje pana posła, że dziecko jest już dawno poza wanną - zareagował na słowa Mosińskiego Cezary Tomczyk z PO.
Nie wiadomo kto konkretnie przygotowuje ustawę PiS-u. Jan Mosiński dopuszcza, by współtworzyli ją ludzie z NBP.
Nawet Jarosław Gowin już się nie domaga ujawniania zarobków Martyny Wojciechowskiej po tym, jak Adam Glapiński zaproponował mu na konferencji zimny prysznic.
- Mamy dalszy ciąg spektaklu zainicjowanego przez premier Szydło, która powiedziała "nam się te pieniądze należą". Na konferencji prasowej pan Glapiński powiedział to samo, tylko innymi słowy - twierdzi Leszek Miller, były premier.
PiS nie przesądza kiedy ustawa o zarobkach w NBP trafi do Sejmu. Najbliższe posiedzenie odbędzie się w trzecim tygodniu stycznia.
Autor: Jakub Sobieniowski / Źródło: Fakty TVN
Źródło zdjęcia głównego: tvn24