Ewa ma 18 lat. To nie jest prawdziwe imię, ale nie chcemy zdradzać jej tożsamości. Dziewczyna żyje w traumie po gwałcie dokonanym na niej przez dwóch znajomych. Proces trwa, a sąd wypuścił z więzienia oskarżonych. Jeden mieszka tuż obok, w niewielkiej wsi.
- Pamiętam, że wypiłam napój, który mi dał Grzesiek, straciłam przytomność. Pamiętam sytuację z Maksem. Później pamiętam, że się obudziłam w samochodzie - opowiada Ewa, która została zgwałcona przez dwóch rówieśników, którzy podali jej w napoju pigułkę gwałtu.
- Porobili mi zdjęcia w różnych scenach, tak można to ująć, żeby wyśmiewać mnie, żeby szantażować - relacjonuje ofiara gwałtu.
Zdjęcia zrobione telefonem ofiary, obdukcja lekarska, wyniki badań, które potwierdziły użycie pigułki gwałtu, a także inne dowody, są w aktach sprawy. Podejrzanych aresztowano. Rozpoczął się proces. Poszkodowana dziewczyna i jej matka czekały na wyrok i na sprawiedliwość, ale oskarżeni wyszli na wolność. Jeszcze przed końcem procesu sąd zdecydował się zwolnić ich z aresztu.
- Skoro zostało w zasadzie w całości przeprowadzone postępowanie dowodowe, to stosowanie tego środka na tym etapie nie jest konieczne - uważa Małgorzata Lamparska, rzecznik prasowy Sądu Apelacyjnego we Wrocławiu.
Jeden z podejrzanych mieszka w sąsiedztwie ofiary. W tej samej niewielkiej wsi na Dolnym Śląsku. Ewa zobaczyła go w pobliżu swojego domu.
- Wystraszyłam się. Od razu do domu uciekłam. Nie wiem, co mogą zrobić. Jest strach, obawa - tłumaczy Ewa.
"Mamy świadomość złożoności tego problemu"
Oskarżeni są na wolności, a matka Ewy zaczyna wątpić w skuteczność wymiaru sprawiedliwości. - Jakby była sprawiedliwość, to by ich nie wypuścili. Nie chodziliby sobie bezkarnie i dumnie z podniesioną głową - mówi matka pokrzywdzonej.
- Brał to pod uwagę sąd pierwszej instancji i sąd drugiej instancji. Mamy świadomość złożoności tego problemu - tłumaczy Witold Franckiewicz, rzecznik prasowy Sądu Apelacyjnego we Wrocławiu.
Rzecznik sądu przekonuje, że zwolnienie z aresztu nie oznacza uniewinnienia. Oskarżeni mają zakaz zbliżania się do ofiary i musieli wpłacić kaucję po 25 tysięcy złotych.
- To jest śmieszne, że ktoś zapłaci i już może wyjść na wolność, że za takie coś po prostu nie ma kary - uważa pokrzywdzona.
Sprawiedliwość nie jest po stronie pokrzywdzonych
Z powodu zagrożenia wysoką karą i możliwości mataczenia przeciwko zwolnieniu z aresztu, protestowała prokuratura.
- Tylko tymczasowe aresztowanie może zabezpieczyć tok postępowania - mówi Lidia Tkaczyszyn, rzecznik prasowy prokuratury Okręgowej w Legnicy.
Ale sąd odrzucił zażalenie. Do końca procesu oskarżeni, którzy nie przyznają się do winy, mają pozostać na wolności. - Wymiar sprawiedliwości nie stoi po stronie pokrzywdzonych, tylko znajduje jakieś usprawiedliwienia i wytłumaczenia dla sprawców - uważa Joanna Piotrowska z fundacji Feminoteka.
Ewa ma też żal do prokuratury o to że nie oskarżyła pięciu kolejnych mężczyzn o nieudzielenie jej pomocy. Zdaniem ofiary gwałtu - mężczyźni pomogli sprawcom wynieść ją nieprzytomną z domu i wrzucić do samochodu.
Dopiero po reportażu w programie "Uwaga!" TVN prokuratura wznowiła w sprawie śledztwo.
Autor: Dariusz Łapiński / Źródło: Fakty TVN
Źródło zdjęcia głównego: tvn24