Dwa miliardy dolarów za katastrofę ekologiczną, jakiej w historii Arktyki jeszcze nie było - tyle będzie musiał zapłacić rosyjski koncern Norylski Nikiel. Z jego zbiorników na przełomie maja i czerwca wyciekło ponad 20 tysięcy ton paliwa. Okazuje się jednak, że to niejedyny problem z rosyjskim koncernem.
Tysiące ton wody skażonej metalami ciężkimi pompowane w tundrę pod Norylskiem za rosyjskim kołem podbiegunowym - taki obraz odkryli rosyjscy ekolodzy. Gdy aktywiści pojawili się na miejscu, robotnicy w panice zaczęli demontować prowizoryczne rurociągi.
- Czuło się ostry, chemiczny zapach, więc było jasne, że to nie jest zwykła woda. Widać było, że proces trwa od dawna - mówi Jelena Sakirko z organizacji Greenpeace.
Wodę pompowano ze zbiornika retencyjnego kopalni, wchodzącej w skład koncernu Norylski Nikiel. To największy na świecie producent niklu i palladu. Od ponad miesiąca negatywny bohater o wiele większej katastrofy ekologicznej.
21 tysięcy ton paliwa dostało się do rzek i jezior i następnie osiadło na wybrzeżu Morza Karskiego. Mimo działań służb ratunkowych rozprzestrzeniania się skażenia nie udało się powstrzymać. Przy okazji cały świat zobaczył, jak wygląda dzisiaj rosyjska Arktyka.
- Po raz pierwszy w historii Rosji i w ogóle ludzkości doszło do tak wielkiej awarii za kołem podbiegunowym - ocenia Władimir Czuprow z organizacji Greenpeace.
Groźba kolejnych katastrof
Norylski Nikiel będzie musiał zapłacić rekordowe dwa miliardy dolarów kary. Dla Władimira Putina Arktyka to oczko w głowie i przyszłość rosyjskiej gospodarki.
- W pełni, tak bardzo, jak tylko jest to możliwe, trzeba odbudować ekosystem. Tym bardziej że chodzi o niezwykle delikatną przyrodę strefy arktycznej - mówi prezydent Rosji.
Specjaliści sądzą, że przyczyną awarii mogło być topnienie wiecznej zmarzliny, na której stały zbiorniki. W 2020 roku na Syberii odnotowano rekordowo wysokie temperatury, sięgające 40 stopni Celsjusza.
Globalne ocieplenie niesie dla Moskwy nadzieję, że po stopnieniu lodów będzie można wydobywać bajeczne bogactwa naturalne spod dna Oceanu Arktycznego.
Ale zanim to nastąpi, Rosja będzie musiała się zmierzyć z wielkim niebezpieczeństwem, a więc topnieniem wiecznej zmarzliny, czyli podziemnej warstwy lodu o grubości od kilku metrów do nawet kilometra.
Wieczna zmarzlina to aż 65 procent rosyjskiego terytorium. W tej strefie mieszka ponad dwa miliony ludzi. Znajdują się tam najważniejsze miejsca wydobycia ropy naftowej i gazu, cztery reaktory atomowe, sieć rurociągów. Wszystko zbudowane na palach, które zostały głęboko wbite w zlodowaciały grunt.
- Gdy zaczyna się topnienie lodu, cała infrastruktura, czyli domy i zakłady przemysłowe, znajdują się w strefie zagrożenia, tracą stabilność - wyjaśnia Władimir Czuprow.
To, o czym mówi, oznacza groźbę następnych wielkich katastrof.
Autor: Andrzej Zaucha / Źródło: Fakty TVN
Źródło zdjęcia głównego: Greenpeace