Ponad milion uchodźców z Syrii wciąż czeka w Libanie na odmianę losu. Niektórzy już ósmy rok. Uciekli przed wojną, lecz stracili wszystko, co mieli. Żyją w fatalnych warunkach, ciężko jest zwłaszcza zimą.
Naprawa namiotu to wyścig z czasem. Za kilka minut wiatr może go całkowicie zniszczyć. Wiedzą, że jeśli w porę go nie naprawią, czeka ich mroźna, wietrzna noc pod gołym niebem.
- Kilka dni temu wiatr wyrwał mi drzwi razem z zawiasami. Sama z dziećmi musiałam wszystko naprawić. Ten namiot to wszystko, co nam zostało - mówi jedna z kobiet.
Uchodźcy z Syrii pomagają sobie jak mogą. Utrzymywanie swoich schronień to dziś sens ich życia. Namioty są jednak budowane z łatwopalnych materiałów i ogrzewane prowizorycznymi piecykami. To często prowadzi do pożarów.
- Mieszkamy w strasznych warunkach, to poniżej ludzkiej godności. W Syrii każdy z nas miał domy, mieszkania, a tu ledwo chroniliśmy się przed wiatrem - wskazuje na namiot jeden z mężczyzn.
Polska pomoc
Większość odwiedzanych przez nas Syryjczyków pochodzi z okolic Homs, dzisiaj miasta widma. Do Libanu było im najbliżej. Niektórzy widzą pozostałości swoich domów tuż za syryjską granicą.
Dystrykt Kada Akkar to jeden z najbiedniejszych regionów Libanu. W czasie wojny w Syrii stał się domem dla dziesiątek tysięcy syryjskich uchodźców. Część z nich mieszka w nieformalnych obozowiskach, a zima jest dla nich szczególnie trudna do zniesienia. Brakuje im właściwie wszystkiego. Jedzenia, wody, leków, podstawowych środków higieny. Są całkowicie uzależnieni od pomocy humanitarnej.
Pomoc humanitarną od dawna zapewniają im Polacy. Fundacja Polskie Centrum Pomocy Międzynarodowej zbudowała i naprawiła tysiące namiotów. Dzięki pracownikom fundacji do Syryjczyków dociera pomoc medyczna. Korzystają z niej również biedniejsi Libańczycy.
- Tylko w ubiegłym roku dotarliśmy do ponad 30 tysięcy ludzi. Jednym z takich projektów jest pomoc w wynajmowaniu mieszkań, pustostanów, miejsc, w których muszą przetrwać - tłumaczy Aleksandra Rutkowska, rzeczniczka Polskiego Centrum Pomocy Międzynarodowej.
"Zrobiłbym wszystko, by byli bezpieczni"
Z polskiej pomocy korzysta między innymi rodzina, która uciekła z Syrii dwa lata temu. Od tego czasu utrzymuje ją dziesięcioletni Odey. - Jest mi ciężko, ale czuję się za nich odpowiedzialny. Zrobiłbym wszystko, by byli bezpieczni, wszystko, o co tylko mnie poproszą - mówi chłopiec.
W Libanie uchodźcy czują się bezpiecznie, ale trudno mówić o normalnym życiu. Odey codziennie rano pracuje w sklepie. Po kilku godzinach idzie do szkoły, w domu zostawia matkę i czwórkę rodzeństwa, w tym niepełnosprawnego brata.
- Mój starszy syn kiedyś był normalnym chłopcem. Po jednym z bombardowań, w czasie oblężenia miasta, stracił wzrok i zaczął mieć ataki epilepsji. Gdyby nie Odey, nie byłoby nas stać na leki - tłumaczy Ouda, matka Odeya.
Choć matka Odeya chciałaby leczyć starszego syna w Europie, ich największym marzeniem jest powrót do Syrii. Dzielą je z dziesiątkami tysięcy Syryjczyków, którzy, przekraczając granicę, mieli nadzieję, że wegetacja w Libanie potrwa kilka miesięcy, a nie prawie osiem lat.
Autor: Monika Krajewska / Źródło: Fakty TVN
Źródło zdjęcia głównego: Fakty TVN