Głodówka za głodówką, protest za protestem - lawina ruszyła. Czy ruszy dialog? Lekarze mówią jasno: chcemy mieć konkret i się pod nim podpisać. Zwiększamy pensje - odpowiada minister zdrowia. Z tym że lekarze chcą nie tylko wyższych pensji, ale także zwiększenia nakładów na służbę zdrowia ogółem.
We wtorek był idealny moment, by przedyskutować postulaty lekarzy. Gdy ruszał kolejny protest głodowy w Szczecinie, w Warszawie na jednej sali obok siebie byli premier, minister zdrowia i minister, który rządzi państwowym budżetem. Była świetna okazja, by posiedzenie rządu poświęcić sprawie protestu. Okazja niewykorzystana.
- Nie chcemy patrzeć na dramat ludzi w kolejkach, nie chcemy patrzeć na to, że nie ma kto ich obsłużyć, nie chcemy patrzeć na przepracowany personel medyczny - mówi Michał Bulsa z Porozumienia Rezydentów.
Odpowiedzią rządu na rozlewający się protest jest gra na przeczekanie. Liczenie na to, że kolejni głodujący - już nie tylko młodzi lekarze - będą wyczerpani protestem.
- Ciągle dochodzą nowe osoby, więc jesteśmy w stanie kontynuować tyle, ile będzie to konieczne - mówi jednak Maciej Nowak, lekarz rezydent. - I chcemy to podkreślić, że to nie jest protest wymierzony w rząd - dodaje diagnosta laboratoryjny Matylda Kłudkowska.
Strategia małych kroków
Choć do protestu przyłączyła się większość zawodów medycznych - pielęgniarki czy farmaceuci - nie będzie na razie sięgania po broń największego kalibru, czyli strajk generalny w służbie zdrowia.
To strategia małych kroków w nadziei, że rząd powie, że zwiększy finansowanie służby zdrowia, da więcej na leczenie pacjentów. Są już kolejni lekarze gotowi, by ruszyć z głodówką.
Na posiedzeniu komisji zdrowia miał we wtorek być sam minister. Nie przyszedł. Ministerstwo wysłało "Faktom" jedynie komunikat, powtarzany od kilkunastu dni przez Konstantego Radziwiłła. Sugerujący, że rezydentom chodzi jedynie o podwyżki i nie odnoszący się do postulatu numer jeden, czyli podniesienia poziomu finansowania służby zdrowia.
"Ze zdziwieniem przyjmuję, że nie słucha się, co mówi rząd – zwiększyliśmy nakłady i będziemy je zwiększać, zwiększamy wynagrodzenia, pielęgniarki dostają coraz więcej pieniędzy, ratownicy, teraz rezydenci" - czytamy w piśmie z ministerstwa.
- Było szereg komisji, w których żeśmy zasiadali i nie przyniosły one żadnych rezultatów. Ustalenia nie zostały wdrożone w życie - podkreśla jednak Tomasz Karauda, lekarz rezydent. - Dlatego powiedzieliśmy dość - dodaje.
Dramatycznie brakuje lekarzy
By uświadomić sobie sytuację służby zdrowia wystarczy kilka danych. Na przykładzie lekarzy, którzy protestują.
Rezydent to młody lekarz na początku zawodowej kariery. Jest już po 6 latach studiów, po bardzo trudnym egzaminie lekarskim i 13 miesiącach stażu. Przez kolejne 4 do aż 10 lat zdobywa specjalizacje, ale już pracuje, leczy, nierzadko utrzymuje rodzinę. A dostaje średnio 2400 złotych na rękę. Za te pieniądze musi żyć i sam opłacać kursy.
Żeby przeżyć, opcje ma dwie: dodatkowe dyżury w kilku szpitalach, przychodniach, w karetkach. Lub, niestety, wyjazd za granicę. Tę drogę wybiera wielu szukających godnych zarobków. Efekt: średnia wieku specjalisty to prawie 60 lat. A na 1000 mieszkańców w Polsce przypada - 2,2 dziesiąte lekarza. Dramatycznie mało.
Do tego co czwarty lekarz powinien być już na emeryturze. Pracuje także dlatego, że nie byłoby komu leczyć pacjentów.
- Braki kadrowe są w tej chwili tak dramatyczne, że nie wiadomo kiedy i jaki sposób uda się tę lukę pokoleniową wypełnić - mówił w "Kropce nad i" TVN24 Maciej Hamankiewicz, prezes Naczelnej Rady Lekarskiej.
Młodzi lekarze od lat żądają radykalnego zwiększenia nakładów na służbę zdrowia, by Polska nie była w ogonie Europy. Protest pracowników służby zdrowia popiera też "Solidarność". - Protestujący wsparli postulaty "Solidarności", o których mówimy od 27 lat - komentuje przewodniczący Piotr Duda.
Autor: Krzysztof Skórzyński / Źródło: Fakty TVN