Droga do marzeń przez piłkarskie boisko w Niemczech. Gdy Jarosław Lindner strzeli bramkę Borussii znajdzie się w niebie. Piłkarz, który dostał od losu szansę spełnić swoje największe marzenie, żeby w ogóle grać, musiał najpierw wyjść z piekła. Młodego chłopaka z Polski po śmierci mamy adoptowała siostra i pomogła z nowym nazwiskiem zacząć nowe życie.
Rodzina to najważniejsza drużyna Jarosława Lindera. Piłkarz bohaterem jest nie tylko w swoim domu - jego klub od półfinału pucharu Niemiec dzieli już tylko Borussia. To jak sen - o Kopciuszku z Lotte, bo Polak ma szanse strzelić gola wielkiemu rywalowi.
- Puchar Niemiec to jest dla nas taki bonus, fajna sensacja i fajne przeżycie. Duże szanse mamy, to też wiemy - mówi Jarosław Lindner, zawodnik drużyny Sportfreunde Lotte.
Trudne dzieciństwo
Los dla Jarka nie zawsze był dla łaskawy. Do Niemiec trafił jako adoptowane dziecko, razem z młodszym bratem. Rodziną stała się starsza siostra i jej mąż. Nazwisko Ciarczyński zmienił na Lindner. 14-latkowi, któremu zmarła matka, nie było łatwo.
- Stał w oknie, wiecznie patrzył w odległość, łzy mu leciały. Moment, kiedy on stracił mamę był tym, w którym dzieci bardzo może potrzebują matki, wsparcia . Kiedy dużo broją, bzdur robią i ta mama jest potrzebna, żeby na prawidłową drogę znowu naprowadzić - wspomina Iwona Lindner, siostra Jarosława.
Z Polski chłopiec zabrał miłość do piłki. Pasję rozwinąć pomógł nowy ojciec. - Dla mnie Jarek jest i będzie najlepszym piłkarzem. Już kiedy przyjechał do Niemiec widać było ten nieprzeciętny talent - mówi ojczym Jarka.
Okrągłe panaceum
- Takie dziwne by było, gdybym nie grał w piłkę. Kocham to tak, jak rodzinę, bez tego ciężko jest - przyznaje Jarosław Lindner. Jarek grał już w kilku niemieckich klubach, był też blisko Bundesligi. Teraz gra o koronę. I o realizację marzeń - które, przynajmniej zdaniem jego siostry, spełnił. 28-latek gra jako napastnik - w pucharze Niemiec zdobył bramkę i zrobiło się o nim głośno.
- Jakby udało się nam, nie wiadomo jak, z Dortmundem wygrać, to byśmy na Bayern trafili - mówi o swoich planach Jarosław Lindner. Wsparcie ma i tak, i tak - kciuki za drużynę trzyma całe Lotte. W 15 tys. miasteczku trudno nie być kibicem.
- Wszyscy tutaj jesteśmy jak wielka piłkarska rodzina. Myślę, że wygramy z Borussią. Nawet jeżeli nie, to ten mecz i tak będzie nasz - mówi mieszkaniec Lotte.
Nie wiadomo, czy Niemcy są na taką sensację gotowi... ale po to właśnie jest piłka.
Autor: Jarosław Kostkowski / Źródło: Fakty TVN