Nauczyciele, pielęgniarki, lekarze i pracownicy budżetówki od dawna negocjują w sprawie podwyżek. Kiedy trzeba, protestują w pracy lub pikietują na ulicach, by - jak mówią - godnie zarabiać. Rząd jednak albo odmawia, albo proponuje podwyżki symboliczne. Teraz, gdy słyszą, że politycy otrzymają podwyżki, czują się oszukani.
Ratownicy medyczni, pielęgniarki, lekarze, ale też pracownicy sądów i administracji w tym samym momencie, gdy usłyszeli, że ich płace kolejny raz mają być zamrożone, usłyszeli też, że będą podwyżki dla polityków.
- To jest po prostu obraźliwe dla nas, bo żadne brawa, żadne pieśni z ust rządzących nie dadzą nam spokoju psychicznego i spokoju naszym rodzinom. My chcemy godnie zarabiać - mówi Ireneusz Szafraniec, wiceprezes Polskiego Towarzystwa Ratowników Medycznych.
Tylko w ostatnich dniach z pracy w Wojewódzkiej Stacji Pogotowia Ratunkowego w Białymstoku zrezygnowali prawie wszyscy ratownicy kontraktowi. Jednym z powodów są niskie wynagrodzenia.
Ratownicy kontraktowi, by lepiej zarabiać, muszą pracować czasami po 300 godzin miesięcznie - bez etatów, urlopów i zwolnień lekarskich.
- Częstokroć pacjent wzywający do siebie karetkę jest zdrowszy od ratownika, który do niego przyjeżdża - zwraca uwagę Paweł Zatorski, ratownik medyczny.
Pandemia obnażyła sytuację w służbie zdrowia, ale przy każdej kolejnej fali medycy słyszeli, że muszą się zaangażować, poświęcić, że państwo o nich pamięta.
Lekarze specjaliści dostali 19 złotych brutto podwyżki. Natomiast ci, którzy deklarowali pamięć, dostać mają setki razy więcej.
- Tak nie powinno być. To jest kolejny policzek dla środowiska medycznego wymierzony przez polityków - uważa prof. Andrzej Matyja, prezes Naczelnej Rady Lekarskiej.
11 września związki zrzeszające pracowników medycznych zaplanowały wielki protest w Warszawie. - Ja mam w grupie zawodowej pielęgniarek jeszcze osoby, które w tej chwili biorą na rękę 2100 złotych - mówi Krystyna Ptok, przewodnicząca Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Pielęgniarek i Położnych.
Co z podwyżkami dla nauczycieli?
Nauczyciele, których płace jak słyszymy często są na poziomie najniższej krajowej, protestują odchodząc z zawodu. Padają też ostre słowa o podwyżkach przyznanych przez prezydenta i dla prezydenta.
- To jest jakby realizacja starego, niestety urbanowskiego powiedzenia, że rząd sam się wyżywi. Szkoda, że dzieje się to w takim momencie - uważa Sławomir Broniarz, prezes Związku Nauczycielstwa Polskiego
Ogólnopolskie Porozumienie Związków Zawodowych we wtorek wystosowało list do prezydenta Andrzeja Dudy, w którym zwraca uwagę na podwyżki dla polityków oraz niedawne deklaracje premiera o nadwyżce budżetowej.
Związek pyta, dlaczego skoro - rzekomo - jest tak dobrze, to nie ma podwyżek dla całej budżetówki i przypomina, że w maju trzy centrale związkowe zażądały odmrożenia płac w budżetówce i 12-procentowej podwyżki.
Do tych żądań przychyla się również Lewica, która w tej sprawie przygotowała swój projekt ustawy. - Najpierw pracownicy budżetówki, najpierw te setki tysięcy ludzi i ich rodzin, powinni odczuć, że państwo o nich dba. Później samorządowcy, na końcu politycy - mówi o projekcie poseł Lewicy Krzysztof Gawkowski.
Zamrożenie płac w budżetówce przy inflacji sięgającej pięciu procent oznacza, że realnie o tyle mniej zarabiają pracownicy.
Autor: Paweł Płuska / Źródło: Fakty TVN
Źródło zdjęcia głównego: tvn24