Reporter "Faktów" Wojciech Bojanowski przejechał śladami nawałnicy, która w nocy z 11 na 12 sierpnia zabrała ludziom prawie wszystko. Dotarł tam, gdzie jeszcze nie było kamer. Z pomocą dronów liczył ludzkie dramaty, ale doliczył się także kilku cudów.
Jest w Polsce wiele takich miejsc, gdzie od prawie dwóch tygodni ludzie wciąż żyją bez prądu. - Trzeba żyć jak w średniowieczu. Bez elektryczności - mówi Kazimierz Jazer, mieszkaniec wsi Nowe Żalno.
Reporterzy "Faktów" przejechali po bezdrożach setki kilometrów, by dotrzeć do miejscowości dotkniętych nawałnicami tam, gdzie do tej pory nie było jeszcze telewizyjnych kamer. Często nie było też wystarczającej pomocy. - Nikt nie pomógł przez dwa tygodnie - mówią mieszkańcy.
Prace nad powrotem do normalności trwają
Energetycy starają się naprawić kolejne metry trakcji z ponad półtora tysiąca kilometrów, które zostały zniszczone przez nawałnicę. Jak mówią, pracują od 7 rano do 21-22.
Choć wspólnymi siłami udaje się codziennie odnosić mniejsze i większe zwycięstwa, ogrom pracy do wykonania wciąż jest przytłaczający. - Jestem wkurzony, bo pracy nie wiadomo ile. Największy problem będzie z materiałami, bo ich brakuje, a prądu nie ma - mówi Mieczysław Jenta, sołtys Trzebunia. - Łezka się kręci w oku kiedy ja widzę to nieszczęście - przyznaje Bernard Grucza, wójt gminy Sulęczyno.
Ale pomimo tego, że wichura wywróciła kilkunastu tysiącom rodzin życie do góry nogami, tej dramatycznej nocy z 11 na 12 sierpnia, zdarzyło się też kilka cudów. - Było strasznie, ale mamy całą, zdrową córeczkę. Nic się jej nie stało - mówi Krystyna Rolbiecka, mieszkanka wsi Trzebuń. Kiedy przyszła nawałnica, ściana domu państwa Rolbieckich zawaliła się na łóżeczko ich dwumiesięcznej córki Marceliny. - Wszystko na nią spadło. Krzyczeliśmy, płakaliśmy, ale się na szczęście nic się nie stało - opowiada pani Krystyna.
Wytrwali bez żadnej pomocy
- Długo zejdzie, zanim ten dom zburzą i postawią nowy - mówił Dariusz Nowicki, mieszkaniec wsi Huta. Kiedy zaczęła się burza, panu Dariuszowi coś powiedziało, żeby uciekać z pokoju na sekundy przed tym, jak zawaliła się ściana jego domu. - Każdy mówi, że cuda przeżyliśmy - powiedział. Dom nadaje się do rozbiórki, a rodzina pana Dariusza po raz pierwszy od dwóch tygodni zjadła rodzinny obiad. - Złożyliśmy mokre koce z mężem i się na nie położyliśmy, nakryliśmy się mokrą kołdrą i na cemencie leżeliśmy - opowiada Teresa Klapczyńska, także mieszkanka wsi Huta.
Przez kilka pierwszych dni nie przyszła do nich jakakolwiek pomoc. Podobnie było w innych miejscach. - Nikt nie udzielił żadnej pomocy. Nikt. Ani gmina, ani sołtys, ani wójt - podkreśla pani Małgorzata ze wsi Wilkowo.
"Nie wiem, gdzie jest Bóg"
Na terenach dotkniętych nawałnicą, cały czas, w dzień i w nocy, toczy się walka o przetrwanie. - Chyba diabeł tu wstąpił. Nie wiem, gdzie jest Bóg. Już go chyba nie ma - zastanawia się pani Małgorzata.
- Z powrotem się zawaliło wszystko. Jest ciężko, ale damy radę. Jak nie my, to kto? - mówią przez łzy państwo Hajzerowie. Kto, jak nie oni, podniosą się z kolan i w ciągu kilku najbliższych lat odbudują to, co stracili w kilka sekund.
Autor: Wojciech Bojanowski / Źródło: Fakty TVN