1 marca w całym kraju świętowano Narodowy Dzień Pamięci Żołnierzy Wyklętych. To byli żołnierze antykomunistycznego podziemia, którzy po wojnie nie złożyli broni. Ścigani, torturowani i nazywani "zaplutymi karłami reakcji". Byli wśród nich prawdziwi bohaterowie, ale byli też ludzie okrutni.
Żołnierze Wyklęci ukrywali się w lasach, nie mieli swoich kronikarzy. Wtedy rzadko znajdował się jakiś aparat fotograficzny, którym dało się zrobić zdjęcie oddziału w lesie. Dziś, w dniu ich święta, można było dokumentować ich wzruszenie. Wzruszenie starszych już bohaterów w mundurach. Żołnierzy, dla których wojna - tylko na papierze - skończyła się w 1945 roku.
"To było piekło"
- Ja to przeżyłem. Ciężko nawet mówić na ten temat. To jest niemożliwe, cośmy przeszli. To było piekło - wspomina kpt. Józef Lemański, żołnierz podziemia antykomunistycznego.
Dzisiejsze inscenizacje, trochę jak w teatrze, oddają obraz ich codzienności. Ścigało ich najpierw radzieckie NKWD, a potem Urząd Bezpieczeństwa. Katowanych wtedy, dziś nazwano niezłomnymi.
Wśród bohaterów, których przez ponad 40 lat państwowa propaganda nazywała bandytami był między innymi Józef Franczak, pseudonim Lalek. Uznany za ostatniego żołnierza antykomunistycznego oporu, którego komuniści złapali i stracili dopiero 18 lat po wojnie.
"Myśmy wiedzieli o tym, że skazani jesteśmy na porażkę"
- Myśmy wiedzieli o tym, że skazani jesteśmy na porażkę. Ale to było wyjście: albo zginąć w kazamatach, bo oni się nie patyczkowali - kogo złapali, to od razu wyrok śmierci był - albo zginąć w walce - wspomina kpt. Maksymilian Kowalewski, żołnierz podziemia antykomunistycznego.
Propaganda nazwała ich "zaplutymi karłami reakcji". Bandytami, którzy zamiast uznać powojenny pokój, kontynuują jakąś niezrozumiałą walkę. Nil, Anoda, Zagończyk, Inka i niemal wszyscy ci, którym udało się przeżyć, przeszli przez katownie Urzędu Bezpieczeństwa. Ci, którzy nie dawali się złapać, dostawali informacje o tym, jak sądy uzasadniały wyroki śmierci na ich dowódców.
"Wyrok ten, przeto powinien stanowić przestrogę dla każdego, kto ośmieliłby się podnieść rękę na Władzę Ludową w Polsce i zdobycze mas pracujących" - można przeczytać w uzasadnieniu wyroku na majora Łukasza Cieplińskiego.
- Nie bałam się. Bałam się nieraz, gdy do lasu szłam, żeby mnie nie zatrzymali, żeby nie wydać kogoś - mówi płk Weronika Sebastianowicz, żołnierz podziemia antykomunistycznego.
Historia z odcieniami szarości
Historia Żołnierzy Wyklętych - dziś przypominana z państwową mocą - nie jest jednak czarno-biała. Niektórzy historycy uznają nawet, że pierwsze dwa lata po 1945 roku nosiły znamiona wojny domowej. Amerykański wywiad w swoim raporcie z Polski w 1947 roku pisał o żołnierzach, którzy nie złożyli broni tak, że "niektórzy przystępują do walki z powodów politycznych, inni chcą uciec przed władzami, a inni dla przygody. Są też ci, którzy robią to dla zysków".
W dyskusji o żołnierzach, którzy niezłomnie walczyli z komunistami, a potem byli wyklęci przez Polskę Ludową, nie powinno się pomijać niechlubnych przypadków akcji odwetowych, w których mordowano cywilów. Dopiero pełen obraz pokazuje bohaterstwo weteranów i to, czym jest koszmar wojny.
Żyjący bohaterowie świadczyli o tym na każdym kroku mówiąc do tych, którzy urodzili się już w wolnej Polsce. - Żeby oni tego nie przeżywali, co myśmy przeżywali w ich wieku. Żeby oni nie brali broni do ręki, żeby bronić swojej ojczyzny - mówi Ryszard Staszkiewicz, żołnierz podziemia antykomunistycznego.
Autor: Krzysztof Skórzyński / Źródło: Fakty TVN