Pielęgniarka Anna Kacprzak, pod groźbą kary, otrzymała nakaz stawienia się w pracy. Kobieta samotnie wychowuje dziecko i nie mogła na miesiąc pójść do pracy w Domu Pomocy Społecznej. Kobieta ma teraz zapłacić pięć tysięcy złotych kary.
NFZ prowadzi całodobową infolinię (800 190 590) udzielającą informacji o postępowaniu w sytuacji podejrzenia zakażenia koronawirusem.
Koronawirus SARS-CoV-2: objawy, statystyki, jak rozprzestrzenia się epidemia - czytaj raport specjalny tvn24.pl
Pani Anna Kacprzak to zawodowa opiekunka, która miała się stawić do pracy w Domu Pomocy Społecznej w Tomczycach na miesiąc. Mimo że poinformowała starostwo o swojej sytuacji, została ukarana pięcioma tysiącami złotych za niestawienie się w wyznaczonym miejscu.
Kobieta samotnie wychowuje 13-letniego syna, dlatego nie mogła opuścić dziecka i podjąć pracy w DPS-ie. Opiekunka przyznaje, że nie stać ją na to, by zapłacić tak wysoką karę.
- Nie mogę się z tym pogodzić. Jeżeli komornik by mi wszedł na wynagrodzenie, to nie jestem w stanie zrobić opłat, i żeby żyć z tego - mówi pani Anna Kacprzak.
Wojewoda broni decyzji
Podobny nakaz i taką samą karę otrzymała pani Monika, która karmi pięciomiesięczne dziecko i jest na urlopie macierzyńskim.
- Dla mnie to był szok. Nie czuję się winna, nie złamałam prawa, przebywam w domu z dzieckiem - mówi Monika Berkieta-Pruś, terapeutka na urlopie macierzyńskim.
Do sytuacji odniósł się wojewoda mazowiecki Konstanty Radziwiłł. - Wybrałem osoby z dostępnych mi zasobów, jesteśmy lekarzami, pielęgniarkami, mówię my, bo ja też jestem lekarzem, i opiekunami, którzy są na wojnie z wirusem - tłumaczy.
Wojewoda broni swojej decyzji, ale jest ona sprzeczna z przepisami, na które się powołuje.
- Wiele osób nie może sprostać temu obowiązkowi, będą to oczywiście osoby, które są przewlekle chore, które sprawują opiekę nad dziećmi do 14, czy 18 roku życia - wyjaśnia prawnik Mariusz Paplaczyk.
- Kiedy skierował ludzi niezgodnie z prawem, to też powinien ponosić odpowiednie konsekwencje, a nie zrzucać na nas, że my nie chcemy i unikamy niebezpiecznej pracy, tak nie jest. Protestuję przeciwko takim działaniom - mówi prof. Andrzej Matyja z Naczelnej Rady Lekarskiej.
Słychać również głosy, że zamiast sprawnego systemu opieki w Domach Pomocy Społecznej, jedyne co działa, to wymierzanie kar.
- Te tragedie nie działyby się wtedy, kiedy personel byłby testowany. Teraz praca w DPS-ach przypomina rosyjską ruletkę - mówi poseł Michał Szczerba (Koalicja Obywatelska, Platforma Obywatelska).
Kobiety zapowiadają odwołania
Sytuacja związana z przymusowymi wezwaniami do pracy dotyka już całego kraju. W województwie śląskim lekarze i pielęgniarki mają czas do jutra, by podjąć pracę. - Stawiło się 17 osób, osiem przedstawiło zwolnienia lekarskie - informuje Alina Kucharzewska, rzeczniczka prasowa wojewody śląskiego.
Strach przed pracą w DPS-ach wynika głównie z braku poczucia bezpieczeństwa. W placówkach przede wszystkim brakuje środków ochrony. - Powinni mieć dodatkowe ubezpieczenie zapewnione przez państwo, nie przez dyrektorów, kierowników, tylko przez państwo - zaznacza Tadeusz Urban ze Śląskiej Izby Lekarskiej.
Kobiety, które chciano zmusić do pracy, twierdzą, że zostały kozłami ofiarnymi. Zapowiadają, że od decyzji będą się odwoływać.
Autor: Jarosław Kostkowski / Źródło: Fakty TVN
Źródło zdjęcia głównego: tvn24