Mało wciąż wiemy o koronawirusie SARS-CoV-2. Zbyt mało, by ktokolwiek mógł czuć się bezpiecznie. Coraz częściej słyszymy o śmierci młodych ludzi. Zdrowych, wysportowanych, w pełni sił i bez żadnych innych chorób. Nawet u nich błyskawicznie mogą się pojawić ostre objawy zakażenia. To szok i ostrzeżenie.
NFZ prowadzi całodobową infolinię (800 190 590) udzielającą informacji o postępowaniu w sytuacji podejrzenia zakażenia koronawirusem.
Koronawirus SARS-CoV-2: objawy, statystyki, jak rozprzestrzenia się epidemia - czytaj raport specjalny tvn24.pl
Pani Aleksandra Grajewska swojego zmarłego brata Michała ostatni raz widziała w połowie lutego na obiedzie u rodziców.
- W szpitalu już nikt nie miał z nim kontaktu. Ja tylko przyjechałam do brata dwa razy. Przywiozłam mu rzeczy. Nawet do szpitala nie weszłam - opowiada pani Aleksandra.
Michał Grajewski miał 37 lat. Był młody i zdrowy. Pracował w Ministerstwie Sprawiedliwości jako kierowca. W ostatnich tygodniach przebywał na urlopie. Był 33. ofiarą koronawirusa w Polsce. Jak opowiada pani Aleksandra, jej brat był zdrowy, silny i kochał góry. Lekarze nie wykryli u niego żadnych innych chorób.
- Mój brat też na bieżąco się badał. Nie miał nic. Nie miał również astmy, tak jak to gdzieś było podane - mówi pani Aleksandra.
Przebieg koszmaru
Zdaniem rodziny koszmar zaczął się najprawdopodobniej na meczu piłki nożnej 8 marca. To była niedziela.
Pierwsza gorączka pojawiła się w czwartek. Potem wszystko zadziało się błyskawicznie. W kolejną niedzielę pan Michał odczuwał ucisk w klatce piersiowej przy oddychaniu.
W poniedziałek pojawił się kaszel i duszności. We wtorek trafił do szpitala. Wtedy właśnie zrobiony został test na SARS-CoV-2. Wynik przyszedł po dwóch dniach i był pozytywny. Jednak od początku lekarze traktowali pana Michała jak pacjenta zakażonego koronawirusem.
Wszystko trwało zaledwie trzy tygodnie.
- Zrobili wszystko, co mogli. Niestety, płuca mojego brata, mówiąc tak trochę kolokwialnie, zostały zjedzone przez tego wirusa - mówi pani Aleksandra.
Pani Aleksandra na rozmowę zgodziła się przede wszystkim dlatego, by wysłać sygnał alarmowy i poprzez historię własnej rodziny zaapelować do wszystkich.
- Chciałabym tylko prosić tych wszystkich ludzi, którzy naprawdę w to nie wierzą, żeby w końcu uwierzyli - tłumaczy pani Aleksandra i apeluje o pozostanie w domach.
- Nie chciałabym, żeby ta śmierć była całkowicie bezsensowna, chociaż i tak jest. Chciałabym, żeby może ci, co jeszcze nie wierzą w to, że to u nas jest, bo ich to nie spotkało, nie spotkało nikogo z ich znajomych, żeby uwierzyli, że to po prostu jest i że to się może stać każdemu - dodaje.
"Uczymy się tego wirusa z dnia na dzień"
- W kontekście młodych ludzi my tak na prawdę w ogóle nic nie wiemy. Wiedza, którą zdobywamy, to jest wiedza poprzez przypadki, które się pojawiają, poprzez wykluczenie pewnych rzeczy. My uczymy się tego wirusa z dnia na dzień - wyjaśnia Łukasz Durajski, lekarz medycyny podróży.
Tu nie chodzi o to, żeby kogokolwiek straszyć. To prawda, że ludzie młodzi nie są dziś w grupie ryzyka, a średnia wieku osób zmarłych i zakażonych koronawirusem to w Polsce prawie 70 lat. Ale chodzi o to, by usłyszeć błagania lekarzy.
- Również młodych ludzi może spotkać ta tragedia, wiec kiedy mówię "nie prowokuj", to mówię "nie idź, nie spotykaj się ze znajomymi, jeżeli dobrze się czujesz" - tłumaczy Tomasz Karauda, lekarz z Uniwersyteckiego Szpitala Klinicznego imienia Norberta Barlickiego w Łodzi.
Koronawirus ma jeszcze jeden dramatyczny wymiar. To walka z chorobą, którą toczy się w samotności.
- Michał był tam sam. Nie mogliśmy go nawet potrzymać za rękę, mówić do niego. Sam odszedł. Nie możemy się z nim pożegnać. Dostaniemy po prostu prochy, co jest tragedią dla nas - mówi siostra zmarłego.
Autor: Arleta Zalewska / Źródło: Fakty TVN
Źródło zdjęcia głównego: archiwum prywatne