Kolejny raz w tym roku dzieci wyszły na kruchy lód. Tym razem na zamarzniętym basenie dwoje nastolatków wpadło do wody. Dziewczynce udało się uratować, ale jej kolega zniknął pod taflą na półtorej godziny. Nie przeżył. W Katowicach chłopiec, który wpadł dwa dni temu pod lód, walczy cały czas o życie.
Dla Julii i Seweryna to był drugi dzień ferii. 14-latek z koleżanką postanowili spędzić go na zamarzniętym basenie w Skarbimierzu-Osiedlu. Niestety w miejscu, gdzie chcieli z niego wyjść, lód był tak kruchy, że gimnazjaliści wpadli do wody. W ułamku sekundy zabawa zamieniła się w walkę o życie.
- Na miejsce natychmiast pojechali nasi policjanci. Kiedy dotarli okazało się, że 14-latka wydostała się na brzeg, natomiast pod wodą jest jej kolega - opowiada sierż. szt. Patrycja Kaszuba z Komendy Powiatowej Policji w Brzegu.
90 minut pod wodą
Najpierw próbę jego ratowania podjął jeden z policjantów. Niestety, w basenie wielkości piłkarskiego boiska, 14-latka nie udało się zlokalizować. Mieli z tym problem także strażacy. Gdy pierwsze zastępy prowadziły poszukiwania, w drodze byli już płetwonurkowie.
- Większość akwenu była pokryta lodem - komentuje kpt. Jacek Nowakowski ze straży pożarnej w Brzegu. - Była to stosunkowo cienka warstwa, którą po prostu ratownicy kruszyli - dodał.
Nastolatek pod wodą był 90 minut. Drugie tyle trwała walka o jego życie.
- Dziecko trafiło do nas o 21:58 w stanie hipotermii i zatrzymania krążenia. Mimo bardzo dramatycznej akcji reanimacyjnej, prowadzonej przez zespół lekarzy, o godzinie 22:45 stwierdzono zgon - mówi Małgorzata Lis-Skupińska z Uniwersyteckiego Szpitala Klinicznego w Opolu.
"Nie ma bezpiecznego lodu"
Niestety nie zawsze, a już na pewno nie wszędzie, można takie miejsca monitorować. Dlatego strażacy przede wszystkim przestrzegają przez niebezpieczeństwem.
- Według nas nie ma bezpiecznego lodu - apeluje st. bryg. Paweł Frątczak z Komendy Głównej Państwowej Straży Pożarnej. Przestrzega, że wejście na każdy lód zawsze wiąże się z ogromnym ryzykiem.
- Strażacy wyjeżdżali ponad 140 razy do działań na zamarzniętych jeziorach, rzekach, stawach i sadzawkach. 12 osób już utonęło - dodaje Frątczak.
Organizm odmawia posłuszeństwa
Siedem osób udało się uratować. Wśród nich innego 14-latka, który w poniedziałek wpadł do stawu w Rudzińcu.Na pokład śmigłowca Lotniczego Pogotowia Ratunkowego zabrano go w stanie głębokiej hipotermii.
- Stan pacjenta jest bardzo ciężki, w tej chwili aparatura musi zastępować pracę serca, płuc i nerek - mówi Piotr Stanek z Górnośląskiego Centrum Zdrowia Dziecka w Katowicach.
Chłopak pod wodą był półtorej godziny. W tym czasie temperatura jego ciała spadła do 21 stopni Celsjusza.
- Bardzo szybko dzieje się coś z organizmem, czego nie jesteśmy w stanie prognozować. Odmawia posłuszeństwa, mięśnie nie pracują - opisuje mł. bryg. Janusz Majtyka z grupy wodno-nurkowej straży pożarnej we Wrocławiu.
W Ełku kilka dni temu także niewiele brakowało do tragedii. Na szczęście, gdy trzy siostry w wieku 4, 10 i 11 lat, znalazły się 30 metrów od brzegu, ktoś zadzwonił na policję.
- Dziewczynki były przestraszone, płakały i trzęsły się z zimna. Bały się samodzielnie wrócić na brzeg - mówi nadkom. Agata Jonik z policji w Ełku. Dzieci były przerażone, bo widziały, że lód na którym stoją, powoli zaczyna pękać.
Autor: Robert Jałocha / Źródło: Fakty TVN