Będzie całodobowy dyżur dla dzieci takich jak Paweł, który stracił kciuk. Ministerstwo Zdrowia widzi problem. Całe szczęście, bo na razie tylko dobra wola lekarzy ratowała sytuację. Paweł z Krakowa trafił błyskawicznie do Wrocławia. A wcześniej Maćka lekarze operowali po godzinach.
Piętnastoletni Paweł 2 marca stracił kciuk lewej ręki. - Tata ciął trajzegą (stołową pilarką tarczową - przyp. red.) drewno, potem poszedł do garażu, no i ja chciałem spróbować przeciąć drewno, no i chyba wciągnęło mi rękawiczkę i palca mi odcięło - opowiada Paweł Kowalik.
Z obciętym palcem pojechali do najbliższego szpitala w Proszowicach koło Krakowa. - Po czterech godzinach okazało się, że tutaj, u nas w Małopolsce, w Krakowie nie ma w ogóle dyżuru, nie ma lekarza, który mógłby uratować palec Pawełka i zostaliśmy przetransportowani do Wrocławia - mówi Anna Kowalik, mama Pawła.
Samolotem medycznym polecieli z lotniska w Balicach do Wojewódzkiego Szpitala Specjalistycznego we Wrocławiu. Formalnie chłopiec nie powinien być tam operowany, ale nie było innego wyjścia. - W moim szpitalu nie ma oddziału chirurgii dziecięcej, ale mamy taki gentlemen's agreement (umowę dżentelmeńską - przyp. red.) z dyrekcją i z anestezjologami, że w przypadku amputacji u dzieci będziemy te dzieci operować i przyjmować - wyjaśnia doktor Adam Domanasiewicz z Wojewódzkiego Szpitala Specjalistycznego we Wrocławiu.
Wadliwy system
Cały system ratowania dzieci z amputacjami kończyn opiera się w Polsce na umowach dżentelmeńskich i dobrej woli lekarzy, którzy często, pomimo urlopu czy dnia wolnego, jadą daleko, żeby przyszywać palce i ręce. - Bardzo często kontaktujemy się nie drogami oficjalnymi, tylko znając się dzwonimy do siebie poprzez telefony komórkowe - dodaje doktor Paweł Maleta, prezes Polskiego Towarzystwa Chirurgii Rekonstrukcyjnej Narządu Ruchu.
Tak było miesiąc temu z Maćkiem Bątąrkiem, o którym mówiliśmy w "Faktach" TVN. Chłopiec ocalił palce tylko dlatego, że lekarze po godzinach skrzyknęli się i przejechali kilkaset kilometrów do Trzebnicy, żeby go operować. - Jest to troszeczkę niewyobrażalne, żeby w 40-milionowym państwie nie było ośrodka replantacyjnego, który pełniłby dyżur - uważa profesor Łukasz Krakowczyk, chirurg z Polskiego Towarzystwa Chirurgii Mikronaczyniowej.
Tu liczą się każda minuta. Przy takich improwizacjach wystarczy nieprzewidziana sytuacja, żeby doszło do nieszczęścia.
Ministerstwo Zdrowia do tej pory bagatelizowało problem. Coś się jednak ma zmienić. Wkrótce w Otwocku rozpoczną się ogólnopolskie szkolenia lekarzy z zakresu chirurgii replantacyjnej dla dzieci. - Szkolenie dla replantatorów, żeby mogli przynajmniej w jednym ośrodku replantacyjnym w kraju prowadzić stały dyżur. I taki stały dyżur, zaraz po przeszkoleniu lekarzy, zostanie utworzony - zapowiada Wojciech Andrusiewicz, rzecznik Ministerstwa Zdrowia.
Źródło: Fakty TVN
Źródło zdjęcia głównego: Fakty TVN