W gorzowskim hotelu Mieszko mieszka rodzina. Wielopokoleniowa i całkiem spora. Ponad 300 uchodźców z Ukrainy znalazło tam dom. Jedni dopiero przyjechali, inni są od pół roku. Wszyscy ze strachem czekają na zimę. Bez pomocy nie przetrwają.
Hotel Mieszko w Gorzowie Wielkopolskim stał się azylem dla 320-osobowej grupy z Ukrainy. Najwięcej jest matek z dziećmi, ale są też osoby z niepełnosprawnościami.
Niektórzy mieszkają w Gorzowie Wielkopolskim od 27 lutego. Wtedy hotel przestał zarabiać, a stał się schronieniem. - Traktujemy wszystkie dzieci jak swoje. Mamy ich co prawda dużo, bo około 120, ale trzeba się o nie troszczyć - opowiada Les Gondor, prezes hotelu Mieszko.
Goście pomagają, jak mogą. Choćby w sprzątaniu. Niektórzy dostali tam pracę. - Chciałabym pomóc bliskim, którzy tam zostali w Ukrainie. Każdego dnia są pod ostrzałem. Chcę więc pracować. Także, żeby się odwdzięczyć za przyjęcie nas - wyjaśnia Inna Korsakowa.
Nie jest łatwo ponad trzystu osobom zapewnić śniadania, obiady, kolacje, pomoc medyczną, prawną. Gospodarz zapewnia jednak, że nie żałuje ani jednego dnia. - Ja mam ochotę dzisiaj wstawać rano, przyjeżdżać do pracy. Kiedyś takiej ochoty nie miałem. Cała rodzina moja pracuje od rana do wieczora, ile sił starczy, i na drugi dzień wstaje się z werwą - mówi Les Gondor.
Niepokój o przyszłość
O przerwaniu pomocy nie ma mowy, choć jest niepokój - co dalej. Największy o rachunki, bo wkrótce trzeba będzie zacząć gości ogrzewać. W sieci ruszyła akcja #MIESZKODLAUKRAINY. - Niech się ta zbiórka nam też uda - apeluje publicysta Sławomir Sierakowski. Hotel Mieszko zbiera na przyszłe opłaty i stworzenie centrum pomocy dla tych, którzy zostaną dłużej, nawet gdy wojna się skończy.
Od początku wojny z Ukrainy do Polski wyjechało ponad sześć milionów osób. Ponad cztery miliony wróciły. Wszystkim pomogliśmy i pomagamy. Ukraina to docenia. Janina Ochojska, szefowa Polskiej Akcji Humanitarnej, pomoc niesioną przez zwykłych ludzi ocenia na miliardy złotych. Choć impet osłabł, choć każdy ma swoje problemy, potrzeba będzie więcej pomocy.
- Ja pamiętam, jak wysyłałam pierwszy konwój do Sarajewa i wtedy mówiono mi, że my jesteśmy za biedni, żeby pomagać. Ale nigdy się nie jest za biednym, zawsze zwyczajowo można tę kromkę przełamać na pół - przekonuje Janina Ochojska.
Autor: Renata Kijowska / Źródło: Fakty TVN
Źródło zdjęcia głównego: tvn24