Pan Damian ratował ludziom życie, ale odkąd w jego głowie wyrósł glejak, jego własne życie runęło w gruzach. Kiedy był ratownikiem medycznym, pomagał innym, miał skrzydła i na skrzydłach wracał do domu. W domu ma fantastyczną rodzinę, ale teraz dodatkowo potrzebuje wielu dobrych ludzi.
Jako ratownik medyczny pan Damian Kuszneruk zawsze był na pierwszej linii, tak jak jego koledzy. Gdyby był dziś zdrowy, to spieszyłby innym z pilną pomocą. Także tym zarażonym koronawirusem.
Byłoby go też stać na nowe buty dla 16-letniego syna. - Ma bardzo dużą stopę, 51 i pół. To jest nietypowy rozmiar buta - twierdzi pani Beata Kuszneruk, żona pana Damiana. Syn ma buty na wiosnę, bo ktoś mu je właśnie podarował.
Dwa lata temu wszystko się zmieniło, kiedy lekarze zdiagnozowali u pana Damiana złośliwego guza mózgu. Teraz, w myślach, ciągle wraca do pracy. - Miałem ogromną satysfakcję z tego, co robię, (...) że udało mi się uratować życie drugiego człowieka - mówi.
Panu Damianowi życie uratowała dziewięciogodzinna operacja. Do zawodu jednak nie wróci - ma napady padaczki i wymaga stałej opieki. Czwórka dzieci musiała szybko dorosnąć. - Zmieniło się tak nagle z dnia na dzień, tak jakby życie legło w gruzach - opowiada Wiktoria Kuszneruk, córka pana Damiana.
17-letnia Wiktoria zorganizowała zbiórkę w internecie, bo po 13 latach pracy jej ojciec dostał z ośrodka pomocy społecznej zasiłek w wysokości 117 złotych. To za mało, by mogło wystarczyć na lekarstwa i na rehabilitację.
"Pani Magdo, mam w lodówce dżem"
Rodzina, która znalazła się na krawędzi, musiała pokonać wstyd i prosić o pomoc. - To było autentyczne, ponieważ oni nie prosili o pieniądze. (...) Święta Wielkiej Nocy i właściwie nie mają co jeść. To był dramatyczny SMS: pani Magdo, mam w lodówce dżem - tłumaczy sytuację pani Magdalena Kwiatek, która pomaga rodzinie Kuszneruków.
- Nie mamy pieniędzy, bo pieniądze, które weźmiemy, porobimy opłaty, kupimy to, co dzieci potrzebują, jeżeli, oczywiście, będzie nas na to stać - wymienia Beata Kuszneruk.
Nieraz brakuje na jedzenie, w domu zepsuła się też lodówka. Razem z chorobą problemem stały się zwykłe czynności. Z dawnego życia zostały im tylko wspomnienia. - Jak przyjeżdżał, to zawsze a to jeździliśmy gdzieś na ryby, albo właśnie wychodziliśmy na spacery, na Mazury raz pojechaliśmy. Ogólnie, tata był bardzo pozytywną osobą, tak jak dalej jest, mimo tej choroby, nie przestaje w siebie wierzyć - opowiada Wiktoria Kuszneruk. - Jest ciężko, ale ważne, że tata jest z nami - podkreśla.
Pan Damian boi się, że choroba wróci, ale o sobie myśli na końcu. - Lubiłem pomagać drugiej osobie - mówi.
Autor: Jarosław Kostkowski / Źródło: Fakty TVN
Źródło zdjęcia głównego: tvn24