Przyjmowanie przez telefon wezwań pomocy to wyjątkowo stresująca praca. Ten, kto dzwoni, zwykle jest zdenerwowany. Ten, kto odbiera telefon, musi mieć nerwy jak postronki. Musi szybko się zorientować w sytuacji, wysłać pogotowie lub policję, a nawet prowadzić akcję ratunkową przez telefon. Tak jak w tym przypadku niemowlęcia, które przestało oddychać.
Sierżant Sztabowy Sebastian Bawor stanął na wysokości zadania. Kiedy zadzwoniły do niego zrozpaczone matka i babcia dwumiesięcznego dziecka, które przestało oddychać, nie tylko wezwał pogotowie, ale też instruował kobiety, jak do pojawienia się pomocy masować serce dziecku.
Kobiety zadzwoniły na policję, a nie na pogotowie, bo w panice pomyliły numery. Dziecko wreszcie złapało oddech i zaczęło płakać. Co poczuł wtedy policjant? - Ulgę. Cieszyłem się - odpowiada sierż. szt. Sebastian Bawor z Komendy Miejskiej Policji w Częstochowie.
Trudna praca
Była ulga, bo wcześniej było opanowanie. Zimną krew muszą zachować wszyscy dyspozytorzy, którzy przyjmują wezwania o pomoc. - Bo inaczej nic z tego nie będzie - tłumaczy Kamil Pietkowski, dyspozytor i ratownik medyczny z Warszawy.
Pracownik centrum powiadamiania ratunkowego podczas dwunastogodzinnego dyżuru odbiera średnio sto telefonów. Dzwonią potencjalni samobójcy, ludzie w szoku, ofiary lub świadkowie ciężkich wypadków, pobić, awantur.
- Dzwonią do nas dzieci - to są najtrudniejsze zgłoszenia - które mówią na przykład, że w domu jest awantura. Miałam takich zgłoszeń bardzo dużo - opowiada Katarzyna Skotnicka z Centrum Powiadamiania Ratunkowego w Łodzi.
Dlatego przyjmujący zgłoszenia muszą nie tylko być dobrze przeszkoleni, ale też muszą mieć odpowiednie predyspozycje psychiczne. Po prostu muszą być odporni na silny stres.
Autor: Marek Nowicki / Źródło: Fakty TVN
Źródło zdjęcia głównego: Fakty TVN