Frekwencja nie była imponująca, ale w wyborach samorządowych ponad 54 procent to w Polsce dużo. Mogło być jeszcze więcej, ale w komisjach były długie kolejki, a wielu wyborców odprawiono z kwitkiem, bo dopisali się do list w ostatniej chwili. Coś poszło nie tak, a winnych nie ma.
Głosowanie w jednym z warszawskich lokali wymagało czasu i cierpliwości. Cześć z osób, które chciały oddać głos, mogła to zrobić dopiero po zakończeniu ciszy wyborczej. Rekordziści na oddanie głosu czekali nawet trzy godziny. Choć nie wszystkim się to udało.
- Podszedłem do komisji numer 125 czyli tej, która dotyczy mojej ulicy i niestety tam nie znaleziono mnie na liście ani stałych wyborców, ani tych dopisanych - żali się Miłosz Sotomski.
- Niestety nie udało mi się, ponieważ urząd miasta nie wpisał mnie na listę wyborców. Znaczy wiosek nie został rozpatrzony - ubolewa Jan Morawski.
Na razie nie wiadomo, ile osób w całym kraju miało identyczny problem. Choć wiadomo, że takie sytuacje zdarzały się w stolicy i w kilku innych większych miastach. Wychodzący z lokali z kwitkiem to najczęściej osoby, które dopisywały się do rejestru wyborców korzystając z rządowej aplikacji ePUAP.
ePUAP jest niedoskonały
- Zawiódł tutaj przede wszystkim ten element organizacyjny w gminach. Dlatego, że jeśli wnioski zostały dostarczone poprawnie, a zostały dostarczone poprawnie, bo przez ePUAP są dostarczone poprawnie, to znaczy że gminy nie zdążyły tego obsłużyć - tłumaczy Marek Zagórski, minister cyfryzacji.
Resort cyfryzacji utrzymuje, że po ich stronie wszytko działało tak jak powinno. Do wniosku o dopisanie się do listy wyborców obywatel miał dołączyć deklarację i skan dowodu osobistego. Tyle, że gminy weryfikując czy ktoś mieszka na ich terenie, potrzebowały jeszcze jednego zaświadczenia. Na przykład umowy najmu lub rachunków za media. Ale rządowy system nie pozwala dołączyć takich dokumentów.
- Ten ePUAP jest po prostu niedoskonały. Brakuje tego podstawowego elementu, który dawałby obywatelowi pewność, że załatwia całą sprawę - twierdzi Bartosz Milczarczyk z Urzędu Miasta Stołecznego Warszawy.
Wszystko na ostatnią chwilę
Na sprawdzenie każdego zgłoszenia gminy mają trzy dni. Jak twierdzą urzędnicy - to stanowczo za mało. Tym bardziej biorąc pod uwagę dużą frekwencję. Często też wyborcy dopisywali się do listy w ostatniej chwili.
- Akcja była informacyjna. Mówiliśmy kiedy się zgłaszać, i że trzeba na ostatnią chwilę nie odkładać. Chorobą polską jest to, że wszystko się robi na ostatnią chwilĘ - uważa Wiesław Kozielewicz, zastępca przewodniczącego Państwowej Komisji Wyborczej.
- Dotąd urzędy siebie dawały rade, ale nie było potrzeby pracy w krótkim czasie - komentuje Magdalena Pietrzak, sekretarz PKW.
Członkowie PKW nie wykluczają zmiany przepisów, by samorządy miały więcej czasu na sprawdzenie zgłoszeń od wyborców. Zresztą nasuwają się jeszcze inne wnioski. W niektórych komisjach wyborczych było za mało osób. To opóźniało głosowanie. Niektóre lokale nie były przygotowane na dużą ilość głosujących.
- One muszą być dostosowane powierzchniowo. Dostawaliśmy informacje, że były zbyt małe te lokale. Ludzie się w samych pomieszczeniach nie mieścili, nie było gdzie przygotować kart - przekazuje Magdalena Pietrzak.
Największe problemy były w stolicy.
Autor: Dariusz Prosiecki / Źródło: Fakty TVN
Źródło zdjęcia głównego: tvn24