Dzień Wolności na Białorusi świętowany był wbrew władzom. Ludzie na ulicach byli bici i zatrzymywani. Milicja dostała zadanie - aby aresztować opozycję i nie dopuścić mediów. Nie do końca się to udało - świat zobaczył jeszcze raz, że reżim jest bezwzględny.
Dzień Wolności w wersji białoruskiej, czyli władza rozprawia się z opozycją. Nie tylko w Mińsku - podobne protesty i reakcje oddziałów milicji miały miejsce w kilku innych miastach. - Ja myślę, że to jest początek końca władzy dyktatora - uważa student Andrzej.
Takie życzenie mają także inni białoruscy studenci, którzy w sobotę świętowali w Białymstoku. Władze na Białorusi takich demonstracji zakazały - od kilku dni próbowały zapobiec manifestacjom, aresztując opozycjonistów. W sobotę w trakcie demonstracji na Białorusi miały miejsce podobne brutalne zatrzymania.
- Rzucili na demonstrantów siły porządkowe. Próbują rozbić tłum ludzi, podzielić na części - relacjonował Andrzej Poczobut, korespondent "Gazety Wyborczej" w Mińsku. Według jego relacji na tylko jeden z marszy przyszło dwa tysiące osób.
Pracuj albo płać
Sobotnie święto Białorusini chcieli wykorzystać do protestu przeciwko "dekretowi o pasożytnictwie". Administracja Aleksandra Łukaszenki nałożyła podatek na osoby bezrobotne. Ci, którzy nie mają pracy, muszą raz na rok zapłacić podatek o równowartości 200 dolarów - czyli średnią białoruską pensję. Tymczasem z powodu kryzysu gospodarczego pracy na Białorusi nie ma.
- To, że on poszedł na rozwiązania siłowe oznacza, że bardzo się boi własnego narodu. A jeśli boi się własnego narodu, to oznacza to, że jego dni mogą być policzone - uważa Alaksiej Dzikawicki z Telewizji Biełsat.
Ekipa "Faktów" zatrzymana na granicy
Przy tej okazji warto przypomnieć, jak spotkanie z Aleksandrem Łukaszenką, do którego doszło w grudniu ubiegłego roku, wspominał Marszałek Senatu. - Widać to, że jest człowiekiem ciepłym - mówił Stanisław Karczewski.
- Łudzą się ci, którzy myślą, że jakimiś gestami przymilnymi, słowami, są w stanie go obłaskawić - skomentował to politolog Paweł Kowal z PAN.
Zarówno przed tą rozmowa, jak i po niej, na Białorusi nic się nie zmieniło. Opozycja jest bita i aresztowana, zaś zagraniczni dziennikarze - niemile widziani. W nocy z piątku na sobotę na Białoruś nie została wpuszczona ekipa "Faktów" TVN.
- Można było odnieść takie wrażenie, że nie chcą nas wpuścić, bo dziś są planowane te manifestacje. Praktycznie każdy z celników, którzy mieli z nami do czynienia, pytał, po co jedziemy, dokąd, w jakim celu - relacjonuje Katarzyna Górniak, reporterka "Faktów" TVN.
W ciągu ostatnich dwóch tygodni białoruskie władze aresztowały kilkuset opozycjonistów.
Autor: Dariusz Prosiecki / Źródło: Fakty TVN