Minął dokładnie rok od wypadku samochodowego z udziałem rządowej kolumny, wiozącej premier Beatę Szydło. I nadal nie wiemy oficjalnie jak szybko kolumna jechała i czy dawała sygnały dźwiękowe. Szybkie było na pewno wskazanie przez rząd winnego. Śledztwo jest niestety wolne.
Przez dwanaście miesięcy od wypadku limuzyny premier Szydło śledczy próbują wyjaśnić jak i dlaczego do niego doszło. I kto zawinił. Po roku śledztwa jest decyzja - o przedłużeniu postępowania o kolejne dwa miesiące. - Powodem jest konieczność realizacji zaplanowanych wcześniej czynności procesowych - mówił we wtorek Krzysztof Dratwa z Prokuratury Okręgowej w Krakowie, choć nie zdradza - jakich czynności dokładnie.
Kluczowa informacja
Nieoficjalnie wiadomo, że eskortom do tej pory nie udało się ustalić czy kolumna wioząca byłą już premier miała włączone - oprócz świetlnych - sygnały dźwiękowe. To niezwykle istotne dla tego postępowania. Bo oznaczałoby to, że pojazdy były uprzywilejowane.
Prawdopodobnie na te informacje - odczyty z rejestratorów - wciąż czekają śledczy. Te dane miałyby uzupełnić sporządzoną już rekonstrukcję wypadku.
- Opinia ta zawiera te wszelkie elementy, które wymagane są dla tego rodzaju opinii. Mianowicie mówi o przebiegu zdarzenia, o wszystkich okolicznościach i zabezpieczonych śladach - mówi Władysław Pociej, obrońca Sebastiana K.
Co ważne - sama opinia jest tajna. Wiadomo tylko, że do tej pory zarzut nieumyślnego spowodowania wypadku postawiono Sebastianowi K. - kierowcy seicento. Miał przepuścić tylko pierwszy pojazd z rządowej kolumny, po czym skręcił w lewo.
- Przez myśl przeszły mi same najgorsze rzeczy typu więzienie... - opowiada Sebastian K, który nie przyznaje się do winy.
Kto zawinił?
Od początku ówczesne władze MSWiA utrzymywały, że to Sebastian K. jest winny, a kolumna poruszała się prawidłowo. - Kolumna porusza się zgodnie z przepisami, zgodnie z procedurami - mówił dzień po wypadku ówczesny szef MSWiA Mariusz Błaszczak i przekonywał, że auta jechały z prędkością około pięćdziesięciu kilometrów na godzinę.
Śledczy do dziś oficjalnie nie zdradzili co w tej kwestii udało się ustalić. - Niestety na samym miejscu zdarzenia - ja osobiście nie słyszałem - żeby gdziekolwiek był jakikolwiek monitoring, z którego możnaby coś wnioskować - mówi Władysław Pociej, obrońca Sebastiana K.
Przesłuchania świadków
W sprawie przesłuchano uczestników wypadku i świadków zdarzenia, choć do tych ostatnich śledczy przez prawie dwa tygodnie nie potrafili dotrzeć. Znaleźli ich dziennikarze TVN24.
- Nie słyszałem żadnych sygnałów dźwiękowych - mówił świadek zdarzenia, którego wersję potwierdzają inni świadkowie. Oznacza to, że winni są rządowi kierowcy.
Świadków śledczy przesłuchiwali kilkakrotnie. Byli pytani nie tylko o wypadek - również o przeszłość i relacje rodzinne. Większość z nich to niepijący już alkoholicy.
- Może prokuratura chciała sprawdzić czy wódka w naszych głowach nie wyrządziła krzywdy. Czy to wszystko jest wiarygodne - opowiadał świadek zdarzenia.
Byli przesłuchiwani w obecności psychologów. Część poddano testom na spostrzegawczość i inteligencję.
Autor: Dariusz Prosiecki / Źródło: Fakty TVN
Źródło zdjęcia głównego: Fakty TVN