Przedwyborcze obietnice kontra powyborcza rzeczywistość. Minister finansów przyznaje, że zrównoważony budżet wisi na włosku i jeśli nie wyklucza zmian, jeśli będzie taka potrzeba. Jednocześnie Jarosław Gowin nie zgadza się zniesienia limitu 30-krotności składek ZUS.
Podczas kampanii wyborczej łatwo składać obietnice i zapowiadać, że pieniędzy wystarczy na wszystko. Członkowie rządu przyznają, że tych obietnic było około dwustu. Prawie każda z nich kosztuje, a budżet, który przyjął rząd - nie wszystkie obejmuje.
- Jeżeli będzie taka potrzeba, to będziemy się zastanawiali nad zmianami. Natomiast naszym celem było przygotowanie dobrego, zrównoważonego budżetu, po raz pierwszy bez deficytu - tłumaczył minister finansów, inwestycji i rozwoju Jerzy Kwieciński.
Papier przyjmie wszystko, ale ekonomia już nie. Cios temu budżetowi właśnie zadał Jarosław Gowin. Analizując sytuację powyborczą i plany rządu dotyczące przedsiębiorców zapowiedział, że on i politycy jego ugrupowania będą przeciw zniesieniu limitu tak zwanej 30-krotności składek na ZUS.
Minister finansów Jerzy Kwieciński podkreśla, że wspominana przez Jarosława Gowina 30-krotność została wpisana do wieloletniego planu finansowego. Do przyszłorocznego budżetu również. Rezygnacja z zasady, że składki ZUS podatnicy płacą tylko do określonego limitu zarobków, a powyżej już nie - to dodatkowe ponad pięć miliardów złotych. Pieniądze już w trakcie kampanii określane były jako niepewne - zwłaszcza po wypowiedzi minister przedsiębiorczości i technologii Jadwigi Emilewicz. - Myślę, że znajdziemy pole kompromisu, który będzie do zaakceptowania przez przedsiębiorców - stwierdziła.
Z kolei zniesienie limitu przez przedsiębiorców akceptowane nie było. - Dla przedsiębiorców to jest wzrost kosztów pracy i trudność w pozyskaniu najbardziej wykwalifikowanych specjalistów - skomentował ekspert BCC i partner Crido Michał Borowski.
"Będziemy mieli coraz wyższy deficyt"
To jednak nie koniec problemów budżetu. Bo gdy są większe wpływy, to wówczas można planować większe wydatki i te planowano hojnie. Wpływy maleją, a na spełnienie wyborczych obietnic czekają choćby emeryci.
- Budżet na przyszły rok mocno trzeszczy i to będzie wymagało potężnej ekwilibrystyki, żeby ten budżet domknąć przy jednoczesnej realizacji trzynastki emerytalnej - uważa główny ekonomista Credit Agricole Jakub Borowski.
Pięciu miliardów już nie ma, a trzynasta emerytura ma kosztować około dziesięciu. A przecież planowana była też czternasta - równie kosztowna.
- Ten budżet zacznie się rozjeżdżać, dochody z wydatkami coraz bardziej. Będziemy mieli coraz wyższy deficyt - przewiduje Izabela Leszczyna z KKW Koalicja Obywatelska PO.N IPL Zieloni.
Ekonomiści przypominają, że zaplanowano też wpływy do budżetu - duże, pewne, ale jednorazowe. Główny ekonomista ING Banku Śląskiego Rafał Benecki twierdzi, że poważny kłopot z budżetem będzie dopiero w 2021 roku. Jego zdaniem wpływy pieniędzy będą się wtedy zmniejszać, a wydatki pozostaną wciąż takie same. - Natomiast żeby je sfinansować, trzeba będzie sięgnąć po nowe podatki - dodał.
Czyli za wyborcze obietnice zapłacą sami podatnicy i to z nawiązką.
Autor: Paweł Płuska / Źródło: Fakty TVN