Operatorzy numeru alarmowego biją na alarm. Centrale świecą pustkami, a może być jeszcze gorzej. Pracownicy rezygnują, nowi nie chcą się zgłaszać, bo pensja jest niska, a odpowiedzialność wysoka. Reanimacja potrzebna od zaraz - by 112 nie zmienił się w głuchy telefon.
- Operatorzy są na pierwszej linii wszelkich nieszczęść ludzkich - mówi Agnieszka Łukomska-Dulaj, kierownik Centrum Powiadamiania Ratunkowego w Łodzi i dodaje, że "brakuje operatorów numerów alarmowych w całej Polsce".
- Ludzie dzwonią do nas, chociaż nie powinni. Z podziękowaniami: że dziękują za interwencję, że wszystko się dobrze skończyło - opowiada Michał Jeleń, operator numerów alarmowych. W pracy pana Michała na co dzień powodów do radości jest mniej. Podczas dwunastogodzinnego dyżuru odbiera około trzystu telefonów. - Odpowiedzialność jest przeokrutna - dodaje Bogumił Marona, zastępca kierownika Centrum Powiadamiania Ratunkowego w Łodzi.
A zarobki, okrutnie małe. Na start - około tysiąca siedmiuset złotych podstawy na rękę. I wielkie obciążenie psychiczne, wiążące się z malejącej liczbą rąk do pracy.
Połowa wolnych etatów
Na Śląsku brakuje jednej czwartej operatorów. Na Dolnym Śląsku - obsadzona jest tylko nieco ponad połowa etatów - brakuje czterdziestu pracowników. - Mamy te braki kadrowe, bo tych osób zgłaszających się są dwie, trzy - wyjaśnia Agnieszka Martyniuk, zastępca kierownika Centrum Powiadamiania Ratunkowego we Wrocławiu.
Bo każdy telefon to decyzja, a decyzja - to konsekwencje. A chodzi o ludzkie życie. - Pamiętam, zadzwoniła pani, dziecko utraciło oddech, niemowlę. Poleciłem tej pani wykonać wdechy ratunkowe, oddech powrócił - opowiada pan Michał, operator numerów alarmowych.
Szkolenia obowiązkowe
Gdyby zaszła taka potrzeba, te same polecenia pan Michał musiałby powtórzyć w języku obcym. Bo w tej pracy co prawda wystarczy wykształcenie średnie, ale - obowiązkowo z dobrą znajomością przynajmniej jednego języka obcego. - W zdecydowanej większości potrafią (porozumiewać się - przyp. red.) w języku angielskim, ale mamy też operatorów, którzy władają językiem niemieckim, francuskim, hiszpańskim, czeskim, ukraińskim i rosyjskim - mówi Tomasz Michalczyk, kierownik Centrum Powiadamiania Ratunkowego w Katowicach. Do tego seria szkoleń i egzamin państwowy, który co trzy lata trzeba powtarzać. Pana Michała czeka to za dwa tygodnie. - Podczas trzydniowych egzaminów zostaną sprawdzone moje kompetencje, czy w dalszym ciągu nadaję się do pracy jako operator - tłumaczy pan Michał.
"Będą bardziej przemęczeni"
Wymagań jest wiele, chętnych - przeciwnie. Dlatego zdarza się, że w Łodzi dyspozytorzy odbierają telefony ze Szczecina czy Rzeszowa. - Mamy już pełen przekrój telefonów z całej Polski i możemy się domyślać, w których dniach nasi koledzy, w których ośrodkach, mają trudniej - mówi Agnieszka Łukomska-Dulaj, kierownik Centrum Powiadamiania Ratunkowego w Łodzi.
Do systemu 112 stopniowo dołącza policyjny numer 997 - odbiorą go już nie policjanci, a zespoły powiadamiania ratunkowego. We wciąż za małym składzie. - Będą bardziej przemęczeni, sfrustrowani tą pracą - przewiduje Agnieszka Martyniuk. Pracą, w której za tak niewiele robią tak wiele dobrego. - Dopiero wtedy, kiedy przeczytamy w gazecie, że ktoś ten wypadek przeżył, że udało się pomóc, że sprawa zakończyła się pozytywnie, to wtedy mamy satysfakcję - zdradza Helena Nieradzik, operator numerów alarmowych.
Autor: Katarzyna Górniak / Źródło: Fakty TVN
Źródło zdjęcia głównego: tvn24