Ponad dwa lata funkcjonuje już rządowy program naprotechnologii i - jak się okazuje - jest bardzo drogi i mało efektywny. Dzięki programowi in vitro poprzedniego rządu na świat przyszło 21 tysięcy dzieci.
Dwa lata, trzydzieści milionów złotych i siedemdziesiąt ciąż - to dotychczasowy efekt rządowego programu ochrony zdrowia prokreacyjnego. - Wybitnie słaby wynik - ocenia dr Janusz Pałaszewski z Kliniki Leczenia Niepłodności "Invicta" w Warszawie.
- To było do przewidzenia - twierdzi Marta Górna ze Stowarzyszenia na Rzecz Leczenia Niepłodności i Wspierania Adopcji "Nasz Bocian".
Program ruszył, gdy rząd Prawa i Sprawiedliwości zlikwidował refundację in vitro wprowadzoną przez poprzedników.
- Mówimy w tej chwili tylko o programie finansowanym ze środków publicznych, za setki milionów, na który nas nie stać - tak argumentował tę decyzję ówczesny minister zdrowia Konstanty Radziwiłł.
Twarde dane
Wprowadzony w 2013 roku program refundacji in vitro kosztował blisko trzysta milionów złotych i dał do tej pory dwadzieścia jeden tysięcy urodzeń.
W wyniku mającego trwać do 2020 roku aktualnie obowiązującego programu rządowego - obliczonego na sto milionów złotych - dotychczas za trzydzieści milionów złotych w całym kraju ciąż jest siedemdziesiąt.
Więcej dzieci z in vitro urodziło się w samej tylko Łodzi, która refunduje sztuczne zapłodnienia za miejskie pieniądze.
- Po dwóch latach działania tego programu mamy ponad sto siedem urodzonych maluchów - podaje Małgorzata Moskwa-Wodnicka, radna miasta Łodzi.
"Więcej nie możemy zrobić"
Rządowy program prokreacyjny doposażył wyznaczone placówki w wart miliony złotych sprzęt. Ma zajmować się parami, które nie były wcześniej diagnozowane ani leczone.
Według ekspertów diagnozuje dobrze, leczy marnie.
- Diagnozujemy pary, które mają problem ze spontanicznym poczęciem, po czym jeżeli okazuje się, że wymagają zaawansowanej pomocy medycyny, to mówimy: dziękujemy, niestety więcej już dla państwa nie możemy zrobić - mówi Marta Górna ze Stowarzyszenia na Rzecz Leczenia Niepłodności i Wspierania Adopcji "Nasz Bocian".
Bo pacjentom oferuje się między innymi: badanie krwi, nasienia, hormonów, USG, konsultacje specjalistów i zabiegi ginekologiczne. Nie oferuje jednak wysokospecjalistycznych metod leczenia.
- Wygląda to troszkę tak, jakbyśmy przyjechali z samochodem do mechanika i ten mechanik z miłym uśmiechem wręczył by nam kluczyki i powiedział: pani samochód jest zepsuty. Do widzenia - wyjaśnia dr Janusz Pałaszewski z Kliniki Leczenia Niepłodności "Invicta" w Warszawie.
Jaki jest sens programu?
W programie, prócz diagnostyki, oferuje się edukację i wsparcie psychologiczne, by - tu cytat z programu - "motywować parę do tego, aby nie poddawała się w swoich staraniach". Nie oferuje się in vitro.
- W przypadku uszkodzenia jajowodów, w przypadku zaburzeń zapłodnienia komórki jajowej przez plemnik, w przypadku słabego nasienia, w przypadku endometriozy pomocne jest niestety tylko in vitro - tłumaczy dr Grzegorz Mrugacz z Kliniki ''Bocian'' w Białymstoku.
Nawet półtora miliona par może mieć w Polsce problem z płodnością. Do rządowego programu zgłosiło się ich w całej Polsce dwa tysiące. W Opolu - sto osiemdziesiąt. W ciąży jest dwadzieścia.
- Ciąż, oczekiwań na dziecko może być więcej, ponieważ nasi pacjenci nie mają obowiązku informowania nas o tym, że spodziewają się dziecka, jeżeli proces diagnostyczny został zakończony - mówi Iwona Nawrot-Szczepanik z Centrum Ginekologii, Położnictwa i Neonatologii w Opolu.
Jak w takim razie ocenić efektywność programu i sens wydawania publicznych pieniędzy? Samo ministerstwo zdrowia ostatnie dane ma z czerwca.
Autor: Katarzyna Górniak / Źródło: Fakty TVN
Źródło zdjęcia głównego: tvn24