Premier Mateusz Morawiecki zaprasza związkowców do okrągłego stołu o problemach edukacji. Zaproszenie przyjmują z pełną świadomością, że to może być ucieczka do przodu i gra na czas. Sprawdzą czy na stole premier położy pieniądze, czy dokument, który nazwie porozumieniem.
Podczas trzeciego dnia strajku nauczycieli padły mocne słowa.
- To, że przegrywamy z trzodą chlewną, przegrywany z bydłem rogatym - mówił Krzysztof Baszczyński ze Związku Nauczycielstwa Polskiego.
Gorzkie słowa dotyczą niedawnych zapowiedzi prezesa PiS na temat dopłat do hodowli zwierząt. Ale nie chodzi tylko o pieniądze.
- Czekaliśmy, że na którejś konwencji przynajmniej się momencik poświęci nauczycielom. Temu, co się dzieje - dodał Krzysztof Baszczyński.
Premier Morawiecki zaproponował okrągły stół na temat edukacji, który miałby się odbyć po świętach.
- Chciałbym, żeby w formule okrągłego stołu odbyła się taka ogólnonarodowa debata o systemie oświaty - stwierdził Mateusz Morawiecki.
Nauczyciele do rozmów usiadą, ale najchętniej od razu.
- To jest absolutnie data, która jest ucieczką do przodu. Która bagatelizuje obecną sytuację - uważa Sławomir Broniarz, prezes ZNP.
"Rząd nie zna zasad negocjacji"
O "pozorowaniu dialogu", ale też o podwyżce tak niskiej, że "uwłacza godności zawodu nauczyciela", ZNP pisało do premiera już 26 marca 2018 roku. Kolejne pisma z prośbą o rozmowę w sprawie płac Związek słał do Mateusza Morawieckiego we wrześniu, w listopadzie, potem w styczniu i to z dopiskiem "pilne". W lutym pisano już o konieczności spotkania. Bez rezultatu. Gdy przychodzi do konkretnych rozmów, rząd twierdzi, że dba o budżet i postulatom mówi "nie".
- Rząd nie zna zasad negocjacji - twierdzi Dorota Gardias, przewodnicząca Rady Dialogu Społecznego.
Wtorkowe rozmowy to kolejne fiasko. Zdaniem Katarzyny Lubnauer z Nowoczesnej - rząd gra na czas.
- Nie obiecywać po zakończeniu protestu okrągłego stołu, tylko dzisiaj siąść do stołu - uważa Władysław Kosiniak-Kamysz z PSL.
Zamiast podwyżek rząd ma dla strajkujących cięcia pensji.
- Wynagrodzenie za czas strajku się po prostu nie należy - poinformowała Anna Zalewska, minister edukacji narodowej, a wicepremier Szydło dodała, że jednoznaczne stanowisko zajęło też Ministerstwo Finansów.
Podstawą mają tu być jednoznaczne zapisy ustawy o rozwiązywaniu sporów zbiorowych. Mimo tego - władze Warszawy, ale też innych miast, składają deklaracje.
- Pieniądze zostają w budżetach poszczególnych szkół i dyrektorzy szkół, jako pracodawcy, będą decydowali - oświadczyła Renata Kaznowska, wiceprezydent warszawy.
Celowa manipulacja rządu?
Prezydent Ciechanowa prezentuje opinię prawną, że wystarczy, by dyrekcja szkoły zawarła odpowiednie porozumienie ze Związkiem Nauczycielstwa Polskiego, a wynagrodzenie może być legalnie wypłacone.
- Mamy co do tego orzeczenia Sądu Najwyższego, więc myślę, że rząd nie będzie tego kwestionował - mówi Krzysztof Kosiński, prezydent Ciechanowa.
ZNP mówi, że rząd próbuje zastraszyć środowisko. O braku porozumienia świadczy też powtarzająca się od tygodni sytuacja, w której nauczyciele mówią o swoich realnych zarobkach, a politycy rządowi uparcie podają kwoty nawet dwukrotnie wyższe.
- Pięć tysięcy sześćset złotych - właśnie tyle zdaniem Michała Dworczyka, szefa kancelarii premiera, zarabia nauczyciel dyplomowany.
- To jest celowa manipulacja strony rządowej. Obliczona na przykrycie mizernych wynagrodzeń nauczycieli - uważa Magdalena Kaszulanis z ZNP.
Te zawyżone kwoty biorą się z rozliczeń statystycznych i obejmują na przykład odprawy emerytalne, wypłacane na koniec kariery, a nie co miesiąc. Politycy PiS-u wytykają poprzednikom, że robili to samo.
- Pani (Joanna) Kluzik, ówczesna minister edukacji mówiła, że 60 procent nauczycieli zarabia powyżej pięciu tysięcy - przypomina Jacek Sasin, przewodniczący Stałego Komitetu Rady Ministrów, ale to nie wyjaśnia, dlaczego obecny rząd mówi to samo.
Autor: Maciej Knapik / Źródło: Fakty TVN