Minęły trzy lata od wypadku, w którym rządowa limuzyna zderzyła się z samochodem seicento. Kierujący autem, Sebastian Kościelnik, jest oskarżony w procesie, w którym ucierpiała ówczesna premier Beata Szydło. Mężczyzna nadal nie wie, jak zakończy się jego sprawa sądowa, bo politycy osądzili go już kilka godzin po wypadku.
Sebastian Kościelnik jest oskarżonym w procesie w sprawie wypadku premier Beaty Szydło, który wydarzył się trzy lata temu w Oświęcimiu. Mężczyźnie grozi kara trzech lat więzienia. Jak sam podkreśla, nie ma wpływu na finał procesu i oczekuje jego zakończenia.
- Pojawiają się myśli, kiedy będzie tego finał. Jak się to dalej potoczy, ile to wszystko będzie trwało - mówi Sebastian Kościelnik.
Politycy tuż po wypadku publicznie wskazali, że to Sebastian Kościelnik ponosi za niego odpowiedzialność. W swoich wypowiedziach powoływali się na protokół, który podpisał mężczyzna. - Podpisał protokół wyjaśnień, w którym przyznał się do winy - mówił minister obrony narodowej Mariusz Błaszczak.
- To nie jest tak, żeby tu ktokolwiek zawinił poza tym młodym człowiekiem - mówił szef PiS Jarosław Kaczyński w "Rozmowie Dnia" Polskiego Radia PiK.
Kościelnik po wypadku był przesłuchiwany przez policję, bez obecności adwokata. Wówczas potwierdził, że brał udział w tym zdarzeniu, ale już w prokuraturze nie przyznał się do zarzutu nieumyślnego spowodowania wypadku.
List od Beaty Szydło
Sebastian Kościelnik miał nadzieję, że sprawa zostanie szybko wyjaśniona, zwłaszcza, że takie zapewniania dostał na piśmie od ówczesnej premier Beaty Szydło.
- Zdziwiłem się, bardzo się zdziwiłem. Ja ten list dostałem jakieś 30-40 minut po tym jak w telewizji usłyszałem, że dostałem list od pani premier - wspomina Kościelnik. W liście do oskarżonego w procesie, ówczesna premier podkreśliła, że oboje wobec prawa są równi. - Początkowo w to uwierzyłem, że faktycznie, skoro są takie zapewnienia ze strony premier tego kraju, to sądziłem, że tak będzie. Ale niestety tak nie jest - mówi Kościelnik.
W trakcie prokuratorskiego śledztwa, obrońca Kościelnika nie został wpuszczony na przesłuchanie pokrzywdzonej premier Beaty Szydło. Zeznania ówczesnej premier, ale też funkcjonariuszy dawnego Biura Ochrony Rządu zostały utajnione.
Sprzeczne zeznania świadków
W samym śledztwie pojawiło się mnóstwo wątpliwości. Między innymi to dziennikarze, a nie prokuratorzy dotarli do ważnych świadków, którzy rzucili nowe światło na wydarzenia w tej sprawie. Jak mówił jeden z nich, rządowa kolumna nie miała włączonych sygnałów dźwiękowych.
Ostatecznie prokuratura nie ustaliła czy rządowe limuzyny przejeżdżające wtedy przez Oświęcim były kolumną uprzywilejowaną. Ale mimo to uznała, że to Sebastian Kościelnik jest jedynym winnym spowodowania tego wypadku.
- Dzieją się w tym postępowaniu takie rzeczy, które nie powinny mieć miejsca - mówi Sebastian Kościelnik.
Jeszcze przed zakończeniem śledztwa z jego prowadzenia zrezygnowało trzech śledczych. Nieoficjalnie wiadomo, że chcieli postawić zarzuty również kierowcom BOR-u. Tak się nie stało. Nie zgodził się na to szef Prokuratury Okręgowej w Krakowie, który ostatecznie przejął śledztwo w tej sprawie.
Sam proces jest jawny, ale na czas przesłuchania przed sądem funkcjonariuszy byłego BOR-u i byłej premier Szydło, z uwagi na wcześniejsze utajnienie ich zeznań w prokuraturze, jawność procesu została wyłączona.
Beata Szydło wezwana przez sąd za pierwszym razem nie stawiła się. W kolejnym terminie do sądu przyjechała, ale weszła wejściem niedostępnym dla osób postronnych.
W tym samym czasie oskarżony Sebastian Kościelnik wszedł do sądu głównym wejściem i oczekiwał na korytarzu dostępnym dla wszystkich.
- Odebrałem to jako całkowite zaprzeczenie tego, o czym zapewniono mnie w liście, że całe postępowanie będzie transparentne i rzetelne - mówi Sebastian.
W trakcie procesu przesłuchano kilkudziesięciu świadków i tylko jeden z nich zeznał, że rządowe limuzyny jechały zgodnie z przepisami, czyli że miały włączone sygnały świetlne i dźwiękowe. Pozostali twierdzili, że dzięków nie było.
Uszkodzona płyta z nagraniem
W trakcie procesu pojawiły się kolejne wątpliwości. W czerwcu tego roku portal tvn24.pl ujawnił, że płyta z nagraniem z kamery monitoringu, która jest dowodem w sprawie, jeszcze na etapie prokuratorskiego śledztwa, mogła zostać zniszczona. Dzisiaj już wiadomo, że danych z płyty nie da się odzyskać.
Sprawą zniszczonych dowodów już piąty miesiąc zajmuje się Prokuratura Okręgowa w Nowym Sączu i nadal nie ma decyzji o wszczęciu śledztwa lub odmowie wszczęcia.
Biegli również sprawdzają, czy w nagraniu z monitoringu, które zostało przedstawione w procesie, nie było żadnej ingerencji, oraz czy jest autentyczne.
- Ma to być opinia kryminalistyczna, ma polegać na oględzinach zapisów na płytach, plus na urządzeniach, które zostały zabezpieczone - wyjaśnia Beata Górszczyk, rzeczniczka Sądu Okręgowego w Krakowie.
Opinia może zmienić przebieg procesu i osłabić argumenty prokuratury, chociażby te dotyczące prędkości z jaką poruszały się rządowe limuzyny.
- Obrona podnosi zastrzeżenia do jednego z nagrań. Prokuratura uważa, że te zastrzeżenia nie mają racjonalnych podstaw - tłumaczy prokurator okręgowy w Krakowie Rafał Babiński.
W tej sprawie biegli mają wydać opinię do końca grudnia. To oznacza, że trwający od października ubiegłego roku proces szybko się nie zakończy.
Jednocześnie Sebastian Kościelnik nie dopuszcza do siebie myśli, że może trafić do więzienia i wierzy, że udowodni swoją niewinność.
Autor: Marta Gordziewicz / Źródło: Fakty w Południe TVN24
Źródło zdjęcia głównego: tvn24