Sytuacja mediów na Węgrzech. "Dziennikarstwo to teraz ryzykowny zawód"


Mieszkańcy Budapesztu 9 października 2016 roku wyszli na ulice. Chcieli wyrazić sprzeciw wobec zamknięcia największego lewicowo-liberalnego dziennika na Węgrzech. Mówi się, że od czasu przejęcia władzy przez Viktora Orbana, wolne media się skończyły, a zawód dziennikarza jest piętnowany i coraz bardziej ryzykowny.

Oglądaj "Fakty z Zagranicy" od poniedziałku do piątku o 19:55 w TVN24 BiS

O proteście w Budapeszcie, który odbył się 9 października 2016 roku, było głośno całym świecie. Czytelnicy największego na Węgrzech lewicowo-liberalnego dziennika "Népszabadság", wyszli zaprotestować przeciwko zamknięciu swojej ulubionej gazety. Powstała ona tuż przed wydarzeniami na Węgrzech w 1956 roku. Jej ostatni numer ukazał się w 2016 roku.

- Zazwyczaj nie chodzę na demonstracje, bo to nie na moje nerwy. Tym razem czułam, że nie mam innego wyjścia. Dzieją się tu skandaliczne rzeczy. Jeśli mogą zrobić coś takiego z gazetą, może przytrafić się to każdemu z nas. Wystarczy, że wskażą czyjś dom i powiedzą: jest nasz - mówiła w czasie październikowego protestu jedna z jego uczestniczek. - Wolne media są duszone. To, co dziś mamy na Węgrzech jest prawdziwą dyktaturą czyli tak zwaną nieliberalną demokracją - powiedział inny uczestnik manifestacji

Kto stał za zamknięciem gazety?

W sprawie próbowała interweniować Bruksela. Na próżno, bo brak było dowodów na to, że opozycyjny dziennik został zamknięty na polecenie rządu Viktora Orbana. Tytuł zamknął jego właściciel, tłumacząc, że przynosi straty. Wielu Węgrów nie uwierzyło w takie wyjaśnienia, bo "Népszabadság" wyszła na prostą. Jej dziennikarze oskarżyli premiera Węgier o zakulisowe wpływanie na właściciela gazety.

- Rząd chciał zaprezentować swoją siłę. Chcieli pokazać, na co ich stać. To miało być symbolem dla ich zagorzałych zwolenników. Ponadto chcieli zatrzymać napływające skargi o nieustającej korupcji i kłamstwach. To była próba powstrzymania donosów na ten cyniczny rząd, którym dowodzi Viktor Orban - mówił w październiku 2016 roku Marton Gergely, dziennikarz "Népszabadság".

Sprawa podzieliła Węgrów. Wielu dziennikarzy odebrało ją jako ostrzeżenie przed nadmierną krytyką władzy, która znalazła pośredni sposób na to, by stwarzać presję na media.

- Ograniczanie wolności prasy na Węgrzech polega na państwowej ingerencji w rynek. Nie widzimy dziennikarzy wyprowadzanych w kajdankach czy redakcji, które są zamykane przez rząd. Jednak historia wydawnictwa "Népszabadság" była punktem zwrotnym. Nie było bezpośredniego rozkazu zamknięcia spółki, ale dziennikarstwo to teraz ryzykowne zajęcie - tłumaczył medioznawca Gabor Polyak.

- To jest rodzaj presji politycznej, społecznej i gospodarczej. Po pierwsze, publicznego napiętnowania i oskarżania o to, że na przykład dany program telewizji sprzeciwia się bezpieczeństwu Węgrów albo będzie odpowiedzialny za to, że coś tu się stanie. Z drugiej strony, gospodarczej: rozmaitych podatków, które były nakładane konkretnie na jeden bądź drugi kanał telewizji - ocenił Dominik Hejj z kropka.hu.

"Brak cenzury nie oznacza swobodnego dostępu do informacji"

Przykładem takiego działania był wysoki podatek od przychodów reklamowych, nazwany przez Węgrów podatkiem RTL, bo płaciła go tylko węgierska filia tego niemieckiego nadawcy. Jego efektem było stopniowe odchodzenie tego nadawcy od relacjonowania polityki w tym kraju. Węgrzy zostali praktycznie skazani na przejęte przez partię Orbana publiczne media, które działają na polityczne zlecenie. Przykładem jest nieważne referendum w sprawie uchodźców.

- Kiedy po godzinie 18, a głosowanie trwało do 19, wszyscy już wiedzieli, że frekwencja będzie zbyt niska, wypuszczono informację na czerwonym pasku, mniej więcej w połowie ekranu, że oto fala migrantów z Serbii właśnie się dowiedziała, ze referendum będzie nieważne i ruszyła z Belgradu w kierunku Budapesztu. To była ostatnia próba zachęcenia zwolenników władzy, by poszli głosować. Zakrawało to już na skrajny absurd - opowiadał Hejj.

- Strefa publiczna zaczyna przypominać tę z końca okresu komunizmu. Rząd twierdzi, że cenzura nie istnieje, ponieważ można pisać o wszystkim. Zapominają jednak, że brak cenzury nie oznacza swobodnego dostępu do informacji - podkreślił Zoltan Koti, redaktor naczelny "Delmagyarorszag".

Pośrednia presja na dziennikarzy rozpoczęła się na Węgrzech już kilka lat temu. Stopniowo wzrasta, a pesymiści mówią, że apogeum dopiero nastąpi, bo w przyszłym roku na Węgrzech odbędą się wybory parlamentarne.

Autor: Jakub Loska / Źródło: Fakty z zagranicy

Pozostałe wiadomości

Moskwa oficjalnie przyznaje, że "przyjęła" 700 tysięcy ukraińskich dzieci. Kijów mówi: jest ich dwa razy więcej. Te, które cudem udaje się odzyskać, wracają z bagażem trudnym do udźwignięcia. W Kijowie swoją historię opowiedział Katarzynie Górniak Wład, chłopiec uprowadzony do obozu na Krymie.  

Tak Rosjanie indoktrynują porwane dzieci. Nazywają to "edukacją patriotyczną"

Tak Rosjanie indoktrynują porwane dzieci. Nazywają to "edukacją patriotyczną"

Źródło:
Fakty TVN

Policja prowadzi akcję przeciwko gangom złodziei samochodów. Ostatnio udało się złapać jeden z nich. Kradli auta, potem je demontowali, sprzedawali na części i zarabiali na tym krocie. Choć policja przyznaje, że aut w Polsce kradnie się coraz mniej, to nie zamierza zaprzestać.

Coraz mniej jest w Polsce kradzieży samochodów, ale policja wciąż znajduje kolejne dziuple

Coraz mniej jest w Polsce kradzieży samochodów, ale policja wciąż znajduje kolejne dziuple

Źródło:
Fakty TVN

Jest pierwszą Polką w historii i jedną z niewielu kobiet na świecie, które zdobyły Koronę Himalajów i Karakorum, co oznacza, że wspięła się na wszystkie 14 ośmiotysięczników. Nie miała żadnego wsparcia od sponsorów. Dorota Rasińska-Samoćko zrobiła to wszystko w zaledwie 3 lata. Niedawno odebrała Kolosa - najważniejszą polską nagrodę przyznawaną podróżnikom, żeglarzom i alpinistom.

Dorota Rasińska-Samoćko pierwszą Polką, która zdobyła Koronę Himalajów i Karakorum. Bez wsparcia sponsorów

Dorota Rasińska-Samoćko pierwszą Polką, która zdobyła Koronę Himalajów i Karakorum. Bez wsparcia sponsorów

Źródło:
Fakty po Południu TVN24

Przedszkolny plac zabaw, boisko i drzewa - tak wygląda dzisiaj samo centrum Łodzi. Urzędnicy chcą to zmienić i w tym miejscu zbudować łącznik między dwiema ulicami, by zapewnić łatwiejszy dostęp z parkingu do reprezentacyjnej części miasta. Rodzice mówią: nie kosztem dzieci.

Dzieci z przedszkola w Łodzi mogą stracić plac zabaw i boisko. Urząd chce zbudować przejście łączące ulice

Dzieci z przedszkola w Łodzi mogą stracić plac zabaw i boisko. Urząd chce zbudować przejście łączące ulice

Źródło:
Fakty po Południu TVN24

Będę prosił w najbliższych dniach na piśmie, aby pan prezydent już zechciał się wstrzymać od realizacji moich wniosków w sprawie ambasadorów - powiedział w "Faktach po Faktach" w TVN24 minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski.

Sikorski: będę wycofywał wnioski o nominacje ambasadorskie

Sikorski: będę wycofywał wnioski o nominacje ambasadorskie

Źródło:
TVN24

- Każda dziewczyna powinna zapytać swojego partnera, kolegę, chłopaka, czy rzeczywiście chce głosować na człowieka, który prezentuje tego typu poglądy - mówił w "Faktach po Faktach" kandydat KO na prezydenta Rafał Trzaskowski, odnosząc się do swojego kontrkandydata z Konfederacji, Sławomira Mentzena. Pytany, czy wziąłby z nim udział w debacie jeden na jeden, Trzaskowski przekonywał, że dyskusje w takim formacie odbywają się już przed drugą turą wyborów. - Mamy taką tradycję - ocenił.

Mentzen chce debaty jeden na jeden. Trzaskowski odpowiada

Mentzen chce debaty jeden na jeden. Trzaskowski odpowiada

Źródło:
TVN24

Delegacja francuskiej skrajnej prawicy przyleciała do Izraela na konferencję o przeciwdziałaniu antysemityzmowi. Kongresowi przewodniczy premier Benjamin Netanjahu, a francuskiej delegacji Jordan Bardella, przewodniczący Zjednoczenia Narodowego. Nie wszystkim środowiskom żydowskim taka forma pracy u podstaw się podoba.

Delegacja francuskiej skrajnej prawicy wzięła udział w konferencji o przeciwdziałaniu antysemityzmowi

Delegacja francuskiej skrajnej prawicy wzięła udział w konferencji o przeciwdziałaniu antysemityzmowi

Źródło:
Fakty o Świecie TVN24 BiS

Blisko dwa tysiące osób trafiło w ręce policji w związku z antyrządowymi protestami w Turcji. Wśród zatrzymanych są dziennikarze. Jeden z korespondentów BBC został oskarżony o "stanowienie zagrożenia dla porządku publicznego". Mark Lowen został deportowany do Wielkiej Brytanii. Władze uderzają też w lokalne media. Czterech nadawców za relacjonowanie protestów zostało ukaranych grzywnami.

Turcja nie tylko tłumi antyrządowe protesty, ale też ucisza media. "Jesteśmy karani za to, że wykonujemy swoją pracę"

Turcja nie tylko tłumi antyrządowe protesty, ale też ucisza media. "Jesteśmy karani za to, że wykonujemy swoją pracę"

Źródło:
Fakty o Świecie TVN24 BiS