99. rocznica odzyskania niepodległości w cieniu nacjonalistycznych incydentów również w stolicy Dolnego Śląska. We Wrocławskim "Wielkim Marszu Polski Niepodległej" wzięło udział około 2 tysięcy osób. Miało być rodzinnie i patriotycznie, a momentami było bardzo niebezpiecznie. W stronę kontrmanifestantów poleciały race, petardy i cała masa wulgaryzmów. Jedna osoba została ranna.
Opluta, wyzywana, popychana. Sama kontra tłum. Chciała wyrazić sprzeciw wobec publicznemu nawoływaniu do nienawiści, a sama jej doświadczyła.
- Złożę zawiadomienie o podejrzeniu przestępstwa przez obserwatorów z Urzędu Miasta, którzy mieli obowiązek rozwiązać zgromadzenie, na którym były zakazane środki pirotechniczne, nawoływanie do nienawiści i przemoc kierowana w naszą stronę - zapowiada Marta Lempart z Ogólnopolskiego Strajku Kobiet.
Ta kobieta została zaatakowana, bo razem z innymi kilkunastoma osobami stanęła na drodze marszu narodowców we Wrocławiu. Miały być rodzinne obchody Święta Niepodległości, a były wyzwiska, szarpaniny i hasła, takie jak "raz sierpem, raz młotem czerwoną hołotę", skandowane także przez dzieci.
Tłum zagrzewali Piotr Rybak, skazany za spalenie kukły Żyda oraz suspendowany ksiądz Jacek Międlar, który był oskarżony za nawoływanie do nienawiści na tle rasowym podczas jednego z wieców. Jednak wniosek ten po decyzji prokuratury został wycofany.
- To nie są naziści. To są neonaziści, czyli pan Międlar i Rybak, którzy byli na czele i prowadzili marsz. Mówili, co trzeba komu zrobić i czym - głównie sierpem i młotem, czyli nawołując do przemocy, co jest nielegalne w Polsce - przypomina Marta Lempart.
"To mogło się skończyć bardzo źle"
Na trasie marszu i półtora tysiąca manifestujących stanęło kilkanaście osób z Obywateli RP i Ogólnopolskiego Strajku Kobiet. Stali z banerami i to rozsierdziło manifestujących.
- Byliśmy atakowani fizycznie i to mogło się skończyć bardzo źle. Policji było stanowczo za mało, jak na ochronę tego typu marszu - Ewa Trojanowska, uczestniczka kontrmanifestacji.
I chociaż szybko zostali przesunięci przez policję w inne miejsce, to w ich stronę poleciały wyzwiska, a także race, od których jednej z kobiet zapaliły się włosy.
- Trzykrotnie do nas podeszli, straciłyśmy flagę Strajku Kobiet, bo nam ją wyrwano - mówiła podczas manifestacji Anna, jedna z uczestniczek.
Funkcjonariusze podsumowują sobotnie incydenty. - Na miejsce wezwano pogotowie ratunkowe, które zabrało poszkodowaną do szpitala. Tam udzielono jej pomocy medycznej - poinformował nadkom. Krzysztof Zaporowski z Komendy Wojewódzkiej Policji we Wrocławiu.
Policja w tej sprawie wszczęła postępowanie z urzędu. Sami manifestujący uważają, że ich marsz był spokojny i pokojowy, a o agresję oskarżają drugą stronę.
- Widzieliśmy dzisiaj, jak ci zdrajcy narodu polskiego próbowali nam zakłócić ten marsz. Ale polskość wygrała - grzmiał podczas sobotniego marszu narodowców Piotr Rybak, jeden z jego organizatorów.
"Wrocław pokazał swój patriotyzm"
Polskość, o której wiele razy mówiono na marszu. Zarówno Piotr Rybak, jak i Jacek Międlar zachęcali do obrony kraju przed Żydami, obywatelami Ukrainy, opozycją i "obywatelską zarazą".
- Bądźcie radykalni w walce ze złem, z kłamstwem, z niesprawiedliwością, z bezprawiem, z niszczeniem polskiego sądownictwa, z banderyzmem i talmudyzmem - krzyczał ze sceny Jacek Międlar.
- Jaki jestem dumny, że jestem wśród was, jaki jestem dumny, że jest tak dużo was wśród nas, że dzisiaj Wrocław pokazał swój patriotyzm, swoją polskość - dodał Piotr Rybak.
Nikt z narodowców nie został wylegitymowany, ani zatrzymany. Spisani zostali kontrmanifestanci, bo - zdaniem policji - blokowali legalny marsz.
- Oczywiście będziemy też składać skargę na działania policji, która nie uchroniła nas przed atakami. Nie reagowała i niestety, tak jak przewidywaliśmy, odmówiła przyjęcia zgłoszenia na miejscu - podsumowuje Marta Lempart.
Autor: Katarzyna Sosulska / Źródło: Fakty po południu TVN24
Źródło zdjęcia głównego: tvn24