Kupcy oceniają straty po pożarze w kompleksie handlowym przy Marywilskiej 44 w Warszawie. Są zrozpaczeni, bo z dorobku ich życia nic nie zostało. Firma, do której należy hala, zamierza ją odbudować.
Strażacy cały czas pracują na miejscu pożaru w kompleksie handlowym przy Marywilskiej 44 w Warszawie. - Nadal nasze działania trwają i dalej jest niebezpiecznie, bo mamy w środku zadymienie i temperaturę - poinformował mł. bryg. mgr inż. Artur Laudy z Komendy Państwowej Straży Pożarnej w Warszawie.
Na miejscu pojawili się też przedsiębiorcy, którzy przyszli sprawdzić, co z wielkiej hali zostało. - W tamtych boksach została moja część serca - stwierdził pan Krzysztof, który w hali przy Marywilskiej przez 15 lat miał stoisko z butami. - Tu była rodzina, tu ludzie są zżyci. Tu każdy miał swoich klientów, historię - dodał mężczyzna.
W kompleksie handlowym łącznie było ponad 1400 sklepów i punktów usługowych. Większość to małe rodzinne firmy. - Miałam pięć sklepów i wszystko straciłam - wyznała pani Alina, przedsiębiorca.
Wszystkie boksy i stoiska doszczętnie spłonęły. Towar też został całkowicie zniszczony. - Moje straty wynoszą mniej więcej od minimum 400 do 500 tysięcy złotych - wylicza jeden z przedsiębiorców. - Firma budowana od 20 lat poszła z dymem - twierdzi pan Paweł, przedsiębiorca.
Ocalała jedynie budka w pobliżu hali. - Moja budka nie ucierpiała. Ja jestem jedynakiem wśród tej całej rzeszy ludzi, którzy potracili wszystko - powiedziała pani Dorota, przedsiębiorca.
Właściciel obiektu zapewnił, że hala zostanie odbudowana. "To niewyobrażalna tragedia, która dotknęła nie tylko nas, ale przede wszystkim tysiące osób, które straciły swoje miejsca pracy, jedyne źródło utrzymania swoich rodzin, a niejednokrotnie dorobek całego życia. Zapewniamy, że podejmiemy wszelkie możliwe działania, aby przywrócić funkcjonowanie obiektu jak najszybciej" - czytamy.
Sprawą pożaru zajmuje się policja
Policja apeluje do wszystkich, którzy w pożarze stracili swój dobytek, żeby zgłaszali się do komisariatów i proszą też o kontakt osoby, które mogą coś wiedzieć o samym wybuchu pożaru.
- Przesłuchaliśmy część pracowników ochrony, przesłuchaliśmy niektórych strażaków i przesłuchaliśmy część kupców. Te wszystkie działania będą kontynuowane dalej. Będziemy sukcesywnie te osoby przesłuchiwać po to, aby dowiedzieć się, co tam się wydarzyło. Zabezpieczyliśmy też monitoring, który znajduje się dookoła - informuje podinsp. Robert Szumiata z Komendy Stołecznej Policji.
- Tu nie ma czasu na spekulacje. Tu jest czas na spokojne wyjaśnianie tych spraw tak, żebyśmy wiedzieli dokładnie, co się stało - zaznacza Marcin Kierwiński, były minister spraw wewnętrznych i administracji.
Policjanci i biegli będą mogli wejść na teren pogorzeliska dopiero, gdy strażacy całkowicie zakończą swoją pracę i będzie to bezpieczne.
- Musimy poczekać na opinie biegłych, którzy sporządzą dokumentację. Bardzo możliwe, że będą mieli dostęp do zapisów w pamięci centrali systemu pożarowego i będą widzieli, czy wysterowania były właściwe, zgodnie ze scenariuszem pożarowym, i czy obiekt, a właściwie jego urządzenia przeciwpożarowe, zadziałały zgodnie z tym, jak zostały zaprojektowane oraz wykonane - wskazuje mł. bryg. mgr inż. Artur Laudy.
ZOBACZ TEZ: Rozległy teren i liczne roszczenia. "Miasto nigdy nie miało w planach sprzedaży tej działki"
Pożar hali targowej wybuchł w niedzielę około czwartej nad ranem. Po 11 minutach od zgłoszenia na miejsce dotarli pierwsi strażacy i już wtedy znaczna część centrum handlowego była zajęta ogniem. - Ja tu byłem o szóstej rano, bo dostałem telefon, że wszystko płonie. Jak podjechałem, to paliło się wkoło wszystko, a środek jeszcze nie - relacjonuje pan Wacław.
W akcji gaszenia pożaru uczestniczyło ponad 240 strażaków oraz Grupa Ratownictwa Chemiczno-Ekologicznego. W szczytowym momencie wykorzystano niemal 100 wozów strażackich.
Źródło: Fakty po Południu TVN24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24