Sejmowa komisja spraw wewnętrznych i administracji kolejny raz zebrała się w sprawie śmierci trzech mężczyzn, do których doszło po interwencji dolnośląskiej policji. Do dwóch zdarzeń doszło we Wrocławiu, do kolejnego w Lubinie. Na posiedzeniu pojawiły się rodziny ofiar.
To już trzecie posiedzenie sejmowej komisji w sprawie śmierci obywateli, które nastąpiły w trakcie lub bezpośrednio po policyjnej interwencji. - Po pierwsze chciałabym zaznaczyć, że jest mi wręcz przykro, że ta sala jest tak pusta, bo przyjechałam z Wrocławia, żeby mówić o tym, że mój brat zmarł. Zmarł, a raczej został zabity na moich oczach - przekazała Wiktoria Łągiewka, siostra zmarłego Łukasza Łągiewki. Rodzina 29-letniego Łukasza, podobnie jak bliscy 34-letniego Bartka z Lubina i 25-letniego Dmytra z Wrocławia, stawiają rządzącym tylko jedno pytanie. - Ile rodzin ma tu jeszcze usiąść, ile rodzin ma się zjechać z całej Polski, żeby ktoś zainteresował się naszą tragedią? - pyta Wiktoria Łągiewka.
Oprócz omawianych na komisji głośnych przypadków śmierci trzech młodych mężczyzn po trzech różnych interwencjach dolnośląskich policjantów w ciągu zaledwie jednego tygodnia w 2021 roku na komisję przyjechały też rodziny innych pokrzywdzonych. Tych przypadków jest ponad 20. - Te śmierci są identyczne. Policjanci w ocenie rodzin, jak i naszych biegłych, dokonywali niewłaściwych ruchów. Czyli przetrzymywali w niewłaściwy sposób człowieka, na skutek czego dochodziło do uduszenia - mówi Wojciech Kasprzyk, pełnomocnik rodziny Bartłomieja Sokołowskiego.
Dramatyczne interwencje
Był sierpień 2021 roku. Do mieszkania Łukasza Łągiewki we Wrocławiu rodzina wezwała policję. Mężczyzna miał depresję, najbliżsi obawiali się o jego życie. Na fragmencie nagrania słychać dramatyczne okrzyki, w tym kilkukrotne wołanie o pomoc 29-letniego mężczyzny i jego krewnych próbujących powstrzymać funkcjonariuszy. Kilkanaście godzin później Łukasz Łągiewka już nie żył.
Dwa dni przed śmiercią Łukasza we wrocławskiej izbie wytrzeźwień umarł też Dmytro. 25-latek wracał do domu komunikacją miejską. Zasnął, a kierowca autobusu nie mógł go dobudzić, wezwał zatem pogotowie. Mężczyzna nawet nie był w stopniu znacznego upojenia alkoholowego. Na nagraniach nie widać, żeby mężczyzna był wobec kogokolwiek agresywny. Nie potrzebował pomocy medycznej. Policjanci zawieźli go na izbę wytrzeźwień. - Przez kilkadziesiąt minut Dmytro Nikiforenko był tam po prostu duszony i bity - przekazuje Jacek Harłukowicz, dziennikarz, autor artykułu o śmierci Dmytra. Policja o konsekwencjach wobec funkcjonariuszy poinformowała dopiero we wrześniu - w dniu publikacji artykułu przez "Gazetę Wyborczą". W sumie w tej sprawie przed sądem stanęło łącznie dziewięć osób. Czterech byłych już policjantów i pięcioro pracowników wrocławskiej izby wytrzeźwień.
Brak reakcji
Interwencja wobec 34-letniego Bartka Sokołowskiego została nagrana przez sąsiadów i od początku budziła wiele kontrowersji. - Czterech policjantów i żaden nie powiedział: "stop, przestańmy go bić" czy "zróbmy reanimację". Dla mnie to są typowe tortury z morderstwem. To nawet niepotrzebni są świadkowie, bo to wszystko na tym filmie widać - mówi Bogdan Sokołowski, ojciec zmarłego Bartka. Po interwencji w mieście wybuchły zamieszki. Zatrzymano ponad sześćdziesiąt osób. Wyjaśnienie wszystkich spraw z Dolnego Śląska obiecywał minister SWiA Mariusz Kamiński. Dwa lata później rodziny ofiar wciąż czekają na słowo "przepraszam".
Źródło: Fakty po Południu TVN24