W pożarze sprzed ponad dwóch tygodni stracili cały majątek. Małżeństwo z Łodzi zostało bez dachu nad głową, ale nie bez nadziei, bo z pomocą ruszyli koledzy z pracy i łódzkie organizacje. Pani Anna od ponad 40 lat jest pielęgniarką, jej mąż Ryszard przez kilkanaście lat pomagał bezdomnym. W internecie ruszyła zbiórka.
Od pożaru minęły dwa tygodnie, ale pani Anna Dąbrowska jego widok ma cały czas przed oczami. Wybuchł przed północą. Na szczęście nikogo nie było w domu. Pani Anna była na dyżurze w szpitalu. Jej mąż opiekował się wnukami. W jedną noc stracili cały majątek. Zostali tylko z tym, co mieli na sobie. Budynek najprawdopodobniej trzeba będzie rozebrać.
Kiedy pani Anna zobaczyła swój dom w płomieniach - zasłabła. - Strażacy, do momentu przybycia zespołu ratownictwa medycznego, udzielili pani kwalifikowanej pierwszej pomocy - informuje kpt. Dominik Głowacki ze straży pożarnej w Łodzi.
Teraz pomocną dłoń wyciągnęły koleżanki ze szpitala i poradni. Chcą ją wesprzeć również finansowo. - Będzie zorganizowana zbiórka. Jest to przysłowiowy "grosik" - mówi Bernarda Pruś-Dobras z Miejskiego Centrum Medycznego imienia K. Jonschera w Łodzi.
Pani Anna od ponad 40 lat jest pielęgniarką. - Zawsze otwarta, miła, życzliwa. Otwarta na potrzeby innych ludzi, innych pacjentów - opowiada Bernarda Pruś-Dobras.
W noc pożaru po pięciu godzinach pani Anna z powrotem wróciła na dyżur. Pan Ryszard - dwa dni po pożarze - dostał telefon z propozycją pracy od swojej byłej szefowej. Przez kilkanaście lat był opiekunem w schronisku dla bezdomnych. Od roku jest na emeryturze, ale teraz przyda się każdy dodatkowy grosz. - Taka parodia losu, że człowiek, który przez wiele lat pomagał ludziom, którzy nie mieli dachu nad głową, nie mieli własnego domu, znalazł się w takiej sytuacji. Jak pomagaliśmy naszym wszystkim mieszkańcom bezdomnym, to jak mogliśmy panu Rysiowi nie pomóc - mówi Wiesława Rogalska, prezes Towarzystwa Pomocy imienia świętego Brata Alberta w Łodzi.
Morze pomocy
Pomoc płynie również od zupełnie obcych osób. Pani Lidia o pielęgniarce dowiedziała się przez przypadek - kiedy leżała w szpitalu.
- Gdzieś tam, w tej rozmowie z panią Anią, po jej stronie nie było nawet przez chwilę takiej myśli, że ktoś może z zewnątrz chcieć pomóc. To jest bardzo skromna osoba - opowiada Lidia Popławska-Kurczyńska z grupy "Łodzianie ratują".
Pani Lidia wspólnie z mężem, który jest ratownikiem medycznym, na początku pandemii założyła grupę "Łodzianie ratują", która wspiera medyków. Teraz robią wszystko, żeby o zbiórce pieniędzy na nowy dom dla rodziny pani Anny dowiedziało się jak najwięcej osób. - Ta taka mała cegiełka, która pomoże w odbudowie tego domu, to jest chyba najlepszy prezent, który teraz można podarować tej rodzinie przed świętami - uważa Lidia Popławska-Kurczyńska.
- Tutaj bardzo wierzę w to, że wspólnie środowisko medyczne zdoła się zebrać i właśnie tutaj pani Ani pomóc - mówi Adam Stępka z Wojewódzkiej Stacji Ratownictwa Medycznego w Łodzi.
- Po prostu się nie spodziewałam, że taka pomoc jeszcze istnieje - mówi pani Anna Dąbrowska. Małżeństwo w dom włożyło wszystkie swoje oszczędności. Tam - z wnukami - chcieli spędzić czas na emeryturze.
Prawdopodobna przyczyna
- Przypuszczalną przyczyną pożaru było zwarcie instalacji elektrycznej budynku - informuje kpt. Dominik Głowacki.
Pan Ryszard mówi, że instalacja w domu była w miarę nowa. Dziewięć lat temu, razem z młodsza córką i jej mężem, kupili dom na kredyt. Raty nadal trzeba spłacać. Ich dzieci mieszkają obecnie poza Łodzią, ale pomagają rodzicom w miarę swoich możliwości.
Teraz pani Anna z mężem mieszkają u znajomych. O nadchodzących Świętach Bożego Narodzenia nawet nie chcą myśleć.
Autor: Marta Kolbus / Źródło: Fakty po południu TVN24
Źródło zdjęcia głównego: tvn24