Rosyjska mobilizacja to łapanka. Papiery mobilizacyjne są wręczane w klatkach schodowych i na przystankach. Na jednym z nagrań widać, jak członek komisji uruchamia alarm przeciwpożarowy w bloku, najprawdopodobniej po to, żeby wręczyć powołania uciekającym mieszkańcom. Rosjanom, którzy uciekli do Gruzji czy do Kazachstanu, wkrótce mogą się skończyć pieniądze. Materiał "Faktów o Świecie" TVN24 BiS.
Mężczyźni w Rosji uciekają przed wcieleniem do armii. We Władywostoku kamery monitoringu zarejestrowały, jak urzędnicy włączają alarm przeciwpożarowy w bloku, by zmusić ludzi do opuszczenia mieszkań. Na innym wideo widać wojskowego, który nie został wpuszczony do klatki, więc wchodzi do budynku przez okno. W Petersburgu doszło do łapanki mężczyzn w wieku poborowym na przystanku autobusowym.
- To są faktycznie łapanki. Mamy przypadki zatrzymywania samolotów, wyciągania pilotów, którzy dostali list mobilizacyjny, nakaz zgłoszenia się do jednostki. Mamy odwiedziny w firmach, biurach, w fabrykach, w zakładach pracy. W tych łapankach uczestniczy w zasadzie cały aparat państwa, także również na przykład drogówka, która zatrzymuje przejeżdżające samochody i sprawdza, czy są tam mężczyźni w wieku poborowym - wyjaśnia Michał Kacewicz, dziennikarz TV Biełsat.
Informacje, które docierają z Rosji, to w większości relacje mieszkańców zamieszczane w internecie. - To się po polsku nazywa "branka", trzeba wypełnić plan. Tylu, ilu kazano wcielić, a najlepiej jeszcze przekroczyć te plany. Widzimy, że to się nie bardzo udaje - mówi Wacław Radziwinowicz, wieloletni korespondent w Rosji, dziennikarz "Gazety Wyborczej".
Strach obywateli
Mobilizacja sieje wśród obywateli coraz większy postrach. Wiele osób decyduje się opuścić kraj. Fiński Urząd do spraw Imigracji podał, że od rozpoczęcia mobilizacji o azyl w Finlandii wniosło 499 rosyjskich obywateli. Wcześniej agencje zagraniczne pokazywały tłumy uciekających z Rosji mężczyzn przez gruzińską czy kazachską granicę.
- Wielu uciekinierom niebawem skończą się pieniądze, albo już się zaczynają kończyć. Oni przecież nie mają tam pracy. Wyjechali tylko, żeby przeczekać. Ponieważ mobilizacja trwa dalej, oni liczyli, że to się szybciej skończy, no to zaraz skończą się im pieniądze i po prostu będą zmuszeni do powrotu do Rosji, więc nie unikną prawdopodobnie powołania do wojska - opowiada Michał Kacewicz.
Część zmobilizowanych Rosjan już wróciła do kraju - w trumnach. Lokalny portal informacyjny rosyjskiego obwodu czelabińskiego podał kilka dni temu, że na froncie zginęło co najmniej pięciu mężczyzn z regionu. Gazeta w innym artykule cytuje też brata jednego ze zmarłych. 23-letni Wadim, podobnie jak reszta, miał zostać wysłany na front bez jakiegokolwiek przeszkolenia.
"Zginął na linii frontu. Nie było treningu. Raz, dwa, trzy i już. Trzeba ukarać dowódców, oficerów, którzy ich tam wysłali. Dotrę do wszystkich. Pójdę do gubernatora Aleksieja Tekslera, do wszystkich w obwodzie czelabińskim" - przekonuje brat zmarłego mężczyzny.
O braku przeszkolenia pisze też na swoim koncie w Telegramie była dziennikarka prokremlowskich mediów Anastazja Kaszewarowa. - Efektem mobilizacji jest to, że niewytrenowani faceci zostają wrzuceni na linię frontu. Czelabińsk, Jekaterynburg, Moskwa. Trumny cynkowe już jadą - napisała.
Nagła zmiana prawa
Do wojska zaciągnięty może być dosłownie każdy mężczyzna. Chociaż obietnicą po powrocie z frontu jest sowite wynagrodzenie, to wiele osób woli zapłacić, by nie zostać zaciągniętym. - Mobilizacja, którą widzimy, świadczy o tym, jak chory jest rosyjski aparat państwowy - uważa Wacław Radziwinowicz.
W wielu urzędach organizowane są też szybkie masowe śluby. Jeden z reporterów tłumaczy, że z powodu sytuacji zmieniono prawo dotyczące zawierania małżeństw. - Niedawno w prawie zapisano kolejny wyjątek zezwalający na przyspieszoną procedurę rejestracji małżeństwa i jest nim mobilizacja do wojska - opowiada.
Bezpośrednio z frontu, ze strony Rosjan, docierają też informacje o braku sprzętu, braku odzieży, obuwia, o coraz większym chłodzie i chorobach wśród żołnierzy.
By uspokoić coraz bardziej zaniepokojonych obywateli, mer Moskwy ogłosił, że mobilizacja w stolicy dobiegła końca. Informacje dzień później sprostował rzecznik kremla Dmitrij Pieskow - oświadczył, że taka decyzja wymaga prezydenckiego dekretu, a powołania trwają.
Autor: Justyna Zuber / Źródło: Fakty o Świecie TVN24 BiS