Populistyczne referendum równolegle z wyborami? To już wydarzyło się w Europie i to nie tak dawno, bo w ubiegłym roku. Taką taktykę obrał Viktor Orban. Wówczas pytania dotyczyły tak "egzystencjalnych" spraw dla państwa węgierskiego, jak pokazywanie nieletnim treści medialnych o charakterze seksualnym. Aktywiści LGBT+ wprost mówili, że to próba demonizowania ich dla politycznego zysku. Kilka lat wcześniej Orban obrał za cel migrantów.
Według organizacji pozarządowych kosztowało to w przeliczeniu nawet 220 milionów złotych, a i tak było nieważne. Jednak dla partii Fidesz liczyło się co innego.
- Węgierskie referendum dotyczy głównie wewnętrznego poparcia politycznego dla Fideszu. To nie jest referendum, które zdecyduje o polityce rządu, to referendum ma na celu wzmocnić pozycję rządu, a tym samym wzmocnić Fidesz w kraju przed wyborami - mówił Csaba Toth, analityk Węgierskiego Instytutu Republikon. To wypowiedź z 2016 roku, gdy Viktor Orban zarządził referendum w sprawie migrantów na dwa lata przed wyborami parlamentarnymi. Pytanie do obywateli brzmiało: "Czy chce Pan/Pani, by Unia Europejska mogła bez zgody parlamentu węgierskiego decydować o obowiązkowym osiedlaniu na Węgrzech osób obywatelstwa innego niż węgierskie?".
W trakcie kampanii przedreferendalnej rząd nie precyzował, jakie kroki podejmie w przypadku uznania wyników za wiążące, ale kampania antyimigrancka, a także antyunijna, ruszyła na dobre - zaczęło się szczucie na Brukselę i straszenie. - Jesteśmy dumni, że jako pierwsi i, niestety, jak dotąd jedyni w Unii Europejskiej zorganizowaliśmy referendum w sprawie migrantów. Byłbym szczęśliwy, widząc inne kraje idące w nasze ślady - mówił wtedy premier Węgier.
Aż 98 procent odpowiedziało tak, jak chciał tego rząd, a także skrajnie prawicowa partia Jobbik, ale w głosowaniu wzięło udział tylko 40 procent uprawnionych. Mimo niewiążącego wyniku premier przekonywał, że to tak czy inaczej sukces.
- Bruksela będzie musiała podjąć ważną decyzję, teraz ich kolej. Unia Europejska jest wspólnotą demokratyczną. Dziś w jednym z państw członkowskich 92 procent biorących udział w referendum stwierdziło, że nie zgadza się z intencjami Brukseli - zwracał uwagę Viktor Orban po ogłoszeniu wyników.
Plebiscyt odbył się w momencie, gdy do kraju już od niemal roku nie napływali nowi migranci, bo na granicy z Serbią i Chorwacją stał już płot. Ponadto, dzięki umowie Unii z Turcją, Komisja Europejska odeszła od forsowania obowiązkowych relokacji, ale główny efekt Fideszu został osiągnięty.
- W wyborach po referendum Fidesz zyskał ogromną przewagę. Partie opozycyjne miały swoje kilka punktów w tym temacie, ale nie były one tak skoncentrowane na polityce antyimigracyjnej - wskazuje Tibor Zavecz, socjolog.
Pytania dotyczące osób LGBT+
Sześć lat później temat migrantów się wyczerpał. Pojawił się nowy pomysł na jednoczenie elektoratu już sprawdzoną metodą. Tym razem przy okazji wyborów w 2022 roku zadano aż 4 pytania. Wszystkie były podszyte strachem i populizmem. Dotyczyły osób LGBT+. W kontekście osób transpłciowych z premedytacją użyto też sformułowania zmiana płci, a nie korekta.
- One od razu miały w sobie pewną sugestię. Na przykład: czy jesteś za tym, żeby można było edukować dzieci bez zgody rodziców. Wiadomo, że każdy rodzic konserwatywny powiedziałby "nie" - zwraca uwagę doktor Małgorzata Bonikowska, prezeska ośrodka THINKTANK i Centrum Stosunków Międzynarodowych, członkini Team Europe.
- To dyskryminujące, propagandowe referendum rządu tylko pogłębia rozłam w społeczeństwie i zwiększa uprzedzenia wobec osób LGBTQ - uważa Luca Dudits, rzeczniczka prasowa Organizacji na rzecz Osób LGBT+ Háttér Társaság.
To dodatkowe głosowanie wiązało się z wydatkiem o równowartości 90 milionów złotych i podobnie jak poprzednie było nieważne. Żadne z pytań nie osiągnęło wymaganego progu 50 procent zarejestrowanych ważnych głosów na "tak" lub "nie". Fideszowi Viktora Orbana udało się jednak utrzymać władzę. Rządząca koalicja otrzymała 54 procent głosów poparcia. Zjednoczona opozycja - 34 procent.
Źródło: Fakty o Świecie TVN24 BiS