Już drugi strajk ostrzegawczy pracowników Volkswagena w Niemczech zakończył się bez porozumienia. Pracownicy fabryk nie chcą zgodzić się na redukcję wynagrodzeń i cięcie etatów. Co najwyżej na zamrożenie podwyżek, ale dopiero tych, które w przyszłości zostałyby wynegocjowane. To niejedyna niemiecka firma, która tnie koszty. Kanclerz Niemiec tuż przed wyborami proponuje program pomocowy.
W samym Wolfsburgu protestujących było 38 tysięcy. - Naszą odpowiedzią na zamykanie fabryk i masowe zwolnienia nie będzie milczenie. Wręcz przeciwnie, Wolfsburg zrobi dużo hałasu - mówił Thorsten Groeger, główny negocjator związku zawodowego IG Metall.
ZOBACZ WIĘCEJ: Zakończył się "okres pokoju". Strajki w gigancie
Pracownicy Volkswagena zorganizowali czterogodzinny strajk ostrzegawczy. Prawie 70 tysięcy związkowców z dziewięciu niemieckich zakładów protestowało przeciwko zamykaniu fabryk i obniżaniu pensji, a takie kroki od kilku miesięcy zapowiada zarząd koncernu, który plany tłumaczy najtrudniejszą od lat sytuacją firmy. To jednak nie przemawia do tysięcy pracowników.
- Ten, kto nie jest gotowy na kompromis, ten, który chce mieć wszystko, skończy z niczym - podkreślał Thorsten Groeger.
Czego domagają się związkowcy?
Związkowcy zaproponowali koncernowi, by przyszłe, nienegocjowane jeszcze podwyżki nie trafiały do pracowników, a do specjalnego funduszu mającego na celu zrównoważenie pracy w krótszym wymiarze godzin.
- Po wnikliwej analizie kontrpropozycji związkowców ustaliliśmy, że nie jest wystarczająca dla zrównoważonego rozwiązania. Dlatego musimy znaleźć jeszcze większy potencjał - przekazał Arne Meiswinkel, członek zarządu Volkswagena.
To się nie udało. Związkowcy wyszli z negocjacji bez konkretów, podkreślając tym samym, że był to pierwszy raz, gdy negocjacje odbywały się w atmosferze pojednania. Pracownicy są gotowi wrócić do stołu negocjacyjnego 16 grudnia.
Obie strony dzieli jednak kluczowa kwestia. Związkowcy zapowiedzieli, że dalsze rozmowy będą możliwe, jeśli Volkswagen zapewni ich o niezamykaniu fabryk. Zarząd największego europejskiego producenta samochodów nie jest jednak gotowy na taką obietnicę.
- To dalece rozczarowujące, że zarząd upiera się na swojej pozycji. Nasi koledzy dalej nie wiedzą, czy są narażeni na redukcje zatrudnienia i dotyczy to wszystkich w branży - mówi Daniela Cavallo, szefowa Rady Związkowców VW.
Nie chodzi tu tylko o sektor motoryzacyjny. Dwa tygodnie temu Thyssenkrupp zapowiedział redukcję zatrudnienia o 40 procent do 2030 roku. Największy niemiecki producent stali powołuje się na walkę z azjatycką konkurencją.
Olaf Scholz, dla którego 16 grudnia też będzie sądną datą z powodu głosowania nad wotum zaufania, zaproponował państwową pomoc dla niemieckiego przemysłu. To inicjatywa Made in Germany.
Propozycja Scholza
- Oto moja propozycja. Firmy, które zainwestują w Niemczech, otrzymają bonus bardzo podobny do tego w Stanach Zjednoczonych. 10 procent kosztów produkcji zostanie zwrócone przez państwo w formie zwrotu podatku. To proste rozwiązanie, które nie rozróżnia, czy inwestycje dokonują się w cyfryzacji, nowej energii, miejscach produkcji czy nowoczesnych maszynach - powiedział kanclerz Niemiec.
Scholz, którego dni na stanowisku kanclerza są już policzone, odwiedził fabrykę Forda, w której w najbliższych latach ma dojść do 2 tysięcy 900 zwolnień. Zapewnił, że Niemcy są i pozostaną europejskim centrum przemysłu.
Źródło: Fakty o Świecie TVN24 BiS
Źródło zdjęcia głównego: PAP/EPA/Martin Meissner