Izraelski parlament wstępnie przyjął projekt ustawy, która ogranicza uprawnienia Sądu Najwyższego. Ustawa jest częścią pakietu reform forsowanych przez Benjamina Netanjahu, które mają ograniczyć władzę sądowniczą, rozszerzając uprawnienia rządzących. Reformie sprzeciwiają się Izraelczycy, którzy we wtorek protestowali w całym kraju.
Próba usunięcia protestujących z głównej drogi prowadzącej do Jerozolimy na niewiele się zdała, bo wkrótce do siedzącego na autostradzie tłumu dołączyły tysiące demonstrantów, a wieczorem ulice największych izraelskich miast wypełniły tysiące osób.
Podczas "dnia zakłóceń" - jednej z największych manifestacji, do jakich doszło w kraju w ostatnich miesiącach - demonstranci zablokowali ruch uliczny w Tel Awiwie, okupowali najważniejsze drogi wyjazdowe z miasta, pikietowali przed Sądem Najwyższym w Jerozolimie i zajęli główny terminal największego lotniska w Izraelu.
- Protestujemy przeciwko temu, co nasz rząd próbuje zrobić: zmienić ten piękny kraj i silną demokrację w coś zupełnie przeciwnego - mówiła Anat Littany, jedna z protestujących.
CZYTAJ WIĘCEJ: "Dzień zakłóceń" po nocnym głosowaniu
Policja między innymi przy użyciu armatek wodnych próbowała usunąć protestujących z głównych dróg i autostrad Izraela. Aresztowano około 80 osób, a za manifestującymi wstawił się Biały Dom, apelując do władz w Jerozolimie o poszanowanie prawa obywateli do pokojowych zgromadzeń.
- Oczywiste jest, że w Izraelu toczy się debata na temat proponowanych przepisów. Takie dyskusje są zdrową częścią tętniącej życiem demokracji - podkreślił John Kirby, rzecznik Rady Bezpieczeństwa Narodowego Białego Domu.
Demokracji, która zdaniem dziesiątków tysięcy ludzi na ulicach Izraela, po poniedziałkowej decyzji Knesetu może zamienić się w dyktaturę.
W tle porównania do Polski i Węgier
Izraelski parlament w pierwszym czytaniu przyjął projekt ustawy, która uniemożliwi Sądowi Najwyższemu korzystanie ze swoich dotychczasowych uprawnień - jak prawo do przeglądu i cofnięcia decyzji rządu, które uzna za bezzasadne, upolitycznione lub nieetyczne. Ustawa jest częścią pakietu reform forsowanych przez premiera Benjamina Netanjahu, mających na celu ograniczenie władzy sądowniczej, a tym samym rozszerzenie uprawnień rządzących. Drugie i trzecie czytanie projektu tych przepisów zaplanowano na 24 lipca.
- To jest rząd, który stracił wszelką powściągliwość. Dziś w Knesecie upewnił się tylko, że nie będzie miał żadnych ograniczeń w podejmowaniu decyzji - ocenił Yair Lapid, lider izraelskiej opozycji, były premier.
Izrael nie ma spisanej konstytucji, a jedyną kontrolę nad jednoizbowym parlamentem - Knesetem - sprawuje Sąd Najwyższy. - Istnieją bardzo poważne obawy i to wprost jest zgłaszane, że Izrael zmieni się w Polskę czy w Węgry, stąd zresztą demonstranci w Izraelu krzyczą często "tu nie jest Polska" - zwraca uwagę Jarosław Kociszewski z Kolegium Europy Wschodniej, Fundacja Stratpoints.
Demonstranci wielokrotnie podkreślali, że nie pozwolą swoim politykom - na wzór rozwiązań wprowadzanych przez rządy w Warszawie czy Budapeszcie - by pod przykrywką reformy sądownictwa próbować zapewnić sobie nieograniczoną władzę. Premier Benjamin Netanjahu odpowiada jednak, że Izraelowi taki obrót spraw nie grozi, a reformy są konieczne dla zrównoważenia uprawnień między władzą sądowniczą a wykonawczą.
- Pod nadzorem sądu, który będzie kontynuowany, rząd będzie musiał działać w dobrej wierze, z zachowaniem proporcjonalności, sprawiedliwości i równości. Dlatego nowa ustawa nie jest końcem demokracji, a jej wzmocnieniem - podkreśla Netanjahu.
Widmo kryzysu bezpieczeństwa
Masowe protesty przeciwko wdrażanym przez rząd przepisom trwają w Izraelu od początku roku. W marcu, po bezprecedensowym strajku generalnym, który sparaliżował kraj, Netanjahu wstrzymał forsowanie reform. Planowano do nich wrócić po zakończeniu przerwy w pracach parlamentu i wypracowaniu kompromisu z opozycją. W zeszłym miesiącu Netanjahu potwierdził, że najbardziej kontrowersyjny przepis, umożliwiający Knesetowi unieważnianie orzeczeń Sądu Najwyższego, został wykreślony. To jednak nie wystarczyło opozycyjnym politykom, którzy przyłączają się do protestujących.
- Przyjechałem tutaj, by wesprzeć ludzi, którym tak bardzo zależy na ich kraju, na ich demokracji - mówił na demonstracji Beni Ganc, były minister obrony Izraela.
W wtorek setki rezerwistów - trzon izraelskiej armii - zagroziło, że w proteście przeciwko reformom przestaną stawiać się na służbie. To oznacza, że kraj ponownie pogrąża się nie tylko w kryzysie politycznym, ale może stanąć też na skraju kryzysu bezpieczeństwa.
Źródło: Fakty o Świecie TVN24 BiS