Singapur uznawany jest za jeden z krajów o najsurowszym kodeksie karnym, ale też o najniższym poziomie korupcji. Nie dziwi więc, że dla tamtejszego społeczeństwa szokiem był proces byłego ministra transportu, oskarżonego o przyjmowanie korzyści majątkowych. Właśnie skazano go za to na rok więzienia. To nawet więcej, niż chciał prokurator.
Takiej sprawy w Singapurze nie było od niemal pół wieku. W styczniu tego roku minister S. Iswaran usłyszał zarzuty przyjmowania wartościowych podarunków od osób, z którymi oficjalnie współpracował. W Singapurze to zakazane dla osób publicznych. Tymczasem minister w czasie swojego urzędowania miał przyjąć korzyści o łącznej wartości ponad 300 tysięcy dolarów.
Gdy przedstawiono mu zarzuty - podał się do dymisji. "Biuro śledcze do spraw korupcji oskarżyło mnie o wiele przestępstw. Odrzucam te oskarżenia i skupię się na oczyszczeniu mojego imienia" - czytamy w jego liście rezygnacyjnym.
Sprawa zbulwersowała mieszkańców Singapuru
62-letni Iswaran nie zdołał jednak wybronić się przed sądem i ostatecznie przyznał się do pięciu postawionych mu zarzutów, a zasądzona wobec niego kara roku więzienia to o pięć miesięcy więcej, niż wnioskowała prokuratura. Sędzia uznał, że wyrok musi być surowszy, bo inaczej mogłoby dojść do podważenia zaufania do publicznych instytucji.
Sprawa tym bardziej zbulwersowała mieszkańców Singapuru, że minister uchodził za człowieka mocno zasłużonego dla rozwoju kraju. Od 13 lat zasiadał w rządzie na różnych stanowiskach. Odegrał znaczącą rolę w sprowadzeniu do tego miasta-państwa wyścigów Formuły 1 - w śledztwie okazało się, że przyjmował darmowe bilety na te zawody.
Inne zarzuty obejmowały też przyjmowanie biletów na mecze angielskiej Premier League czy przelot prywatnym odrzutowcem. Były minister ma się stawić 7 października w więzieniu do odbycia kary.
Źródło: Fakty o Świecie TVN24 BiS
Źródło zdjęcia głównego: Reuters