Na zorganizowany w dzielnicy Berlina Charlottenburg świąteczny jarmark w poniedziałkowy wieczór przybyło wiele osób – na swoje nieszczęście. Jak relacjonował dziennik „Berliner Zeitung” duża ciężarówka, kierowana przez niezidentyfikowanego sprawcę, około godz. 20.15 wjechała nagle w tłum spacerujących po jednym z deptaków ludzi. Berlińska policja tuż po godz. 21 poinformowała, że zginęło co najmniej dziewięć osób, a ponad 50 zostało rannych. Siły bezpieczeństwa zakładają, że był to zamach. Osoba, która według świadków prowadziła ciężarówkę, została schwytana.
Niemiecka policja podała, że domniemany sprawca został zatrzymany, a pasażer ciężarówki zginął podczas uderzenia. Przedstawiciele policji zaznaczają, że chociaż władze zakładają, że był to zamach, to nie można też wykluczyć nieszczęśliwego wypadku.
Auto stanowiło część floty firmy transportowej należącej do Polaka, Ariela Żurawskiego z którym rozmawiał dziennikarz TVN24 BiS. Żurawski zasugerował, że za wydarzenie nie odpowiada jego kierowca, lecz że sprawcy „zrobili coś” jego pracownikowi.
Właściciel ciężarówki w rozmowie z TVN24 BiS powiedział, że po raz ostatni miał kontakt ze swoim pracownikiem około południa, gdy wyjeżdżał. Powiedział, że zaparkował pod firmą w Berlinie i czeka na rozładunek towaru, który ma się odbyć we wtorek. Jego żona kontakt z mężem straciła około godziny 16. Żuławski podkreślił, że kierowca jest jego kuzynem i ręczy, że to nie on spowodował wypadek.
„To nie był mój kierowca”
- Mój scenariusz, jaki ja widzę teraz, to jest taki, że jemu po prostu coś tam zrobili; porwali ten samochód, bo był praktycznie w centrum Berlina – mówił. – Mieli fajne auto, którym można zrobić to, co zrobili. Ten, który jechał, to nie był mój kierowca. Oni mojemu kierowcy po prostu coś zrobili, nie daj Boże coś poważnego – mówił Żuławski.
Źródło: TVN24 BiS