10-latek, który nagle musiał dorosnąć. Jedyny utrzymuje całą rodzinę


W pierwszej połowie lutego "Fakty o Świecie" TVN24 BiS pokazały materiał o 10-letnim Odeyu, uchodźcy z Syrii, który w Libanie musi utrzymywać swoją całą rodzinę. Podobnych historii z Libanu jest jednak więcej. Reporterka "Faktów" TVN Monika Krajewska na granicy libańsko-syryjskiej spędziła niemal tydzień. Oto jej relacja. Materiał "Faktów o Świecie" TVN24 BiS.

Stara się nie patrzeć w kamerę, ale obecność ekipy telewizyjnej wyraźnie go peszy. Obiecał mamie, że będzie dzielny, że mimo natłoku pracy chwilę z nami porozmawia. A jest o czym. Odey ma 10 lat, a od dwóch lat utrzymuje całą swoją rodzinę. Wszyscy są syryjskimi uchodźcami mieszkającymi w Libanie.

- Każdy dzień zaczynam od układania pustych skrzynek przed sklepem. Potem zabieram się za pracę w środku. Gdy widzę, że czegoś brakuje na półkach, natychmiast to przynoszę - opisuje swoją pracę Odey.

Po wielu godzinach spędzonych w pracy Odey rusza do szkoły. Ten moment dnia lubi najbardziej, nauka sprawia mu przyjemność. Na zabawę, na beztroskie chwile z rodzeństwem, nie ma już czasu. Jego ojciec zginął w czasie wojny, teraz to on jest mężczyzną w ich domu.

- Pamiętam moment, gdy na nasz dom w Syrii spadły bomby, pamiętam nadlatujące samoloty, bardzo się wtedy bałem - wspomina.

Starszy syn niepełnosprawny

Po jednym z takich nalotów jego starszy brat Khalid stracił wzrok, pojawiły się u niego ataki padaczki. To wtedy mama Odeya zdecydowała, że wraz z dziećmi musi się wydostać z Syrii. Choć nadal bardzo kocha swój kraj, to jest przekonana, że tam czekała ich tylko śmierć.

- Nasze miasto było oblężone. Z jednej strony Państwo Islamskie, z drugiej Dżabhat an-Nusra (grupa zbrojna islamistów należąca do Al-Kaidy w Syrii - przyp. red.). Nie mogliśmy wychodzić z domów, głodowaliśmy, tylko Bóg wie, przez co przeszliśmy - wspomina Houda, mama Odeya.

Opieka nad niepełnosprawnym synem była w Syrii właściwie niemożliwa. Chalid potrzebuje drogich leków i profesjonalnej opieki medycznej.

- Mój syn potrzebuje specjalnego leczenia, potrzebujemy konsultacji z lekarzem spoza Libanu. Prosiłam ONZ o wsparcie, o to, byśmy mogli pojechać na jakiś czas za granicę, do Wielkiej Brytanii lub Francji, gdzie są specjaliści zajmujący się takimi przypadkami - mówi Houda.

Mama Odeya bardzo przeżywa fakt, że jej dzieci straciły dzieciństwo, sama nie może pracować, bo musi zajmować się niepełnosprawnym synem. Od wielu miesięcy polega na Odeyu i pomocy humanitarnej udzielanej przez fundację Polskie Centrum Pomocy Międzynarodowej.

"Nie byłoby mnie już na świecie, gdyby nie wy"

Fundacja wspiera rodzinę Odeya, dopłacając do czynszu za piwnicę, w której przebywają, dzięki czemu mają dach nad głową i nie muszą mieszkać w obozowiskach. W dystrykcie Akkar przy granicy z Syrią takich rodzin są jednak tysiące. Dla wielu z nich pracownicy fundacji stali się bliskimi przyjaciółmi, a dla Zouhour niemal druga rodziną.

- Nie byłoby mnie już na świecie, gdyby nie wy, gdyby nie wasza pomoc. Zawsze, gdy o tym myślę, bardzo się wzruszam i płaczę, modlę się za was codziennie - wyznaje Zouhour.

Zouhour może dziś mówić o szczęściu. Kilka miesięcy po tym, gdy uciekła z Syrii, wykryto u niej nowotwór piersi. Po operacji okazało się, że będzie musiała przejść kosztowne chemioterapię i radioterapię. Pieniądze na leczenie pomogli zebrać pracownicy fundacji, dziś Zouhour jest zdrowa i może skupić się na wychowywaniu ukochanej córki.

- Podczas terapii córka bardzo mnie wpierała. Bała się, gdy szłam do szpitala, była nieco przesądna, ale jakoś sobie poradziłyśmy. Jest bardzo mądra. Jedyne czego chcę, to dożyć chwili, gdy będzie już bezpieczna i samodzielna - wyznaje Zouhour.

Zouhour mieszka w garażu jedynie z córką, ale są rodziny, które podobną lub nieco większą przestrzeń zajmują w kilkanaście osób.

Cztery miesiące tortur

Ośmioletni Ahmed poprowadził nas do miejsca, które od niedawna nazywa domem, choć w tym wilgotnym, brudnym i ciemnym pomieszczeniu trudno mówić o domowej atmosferze. Jego matka Zihar uciekła z Syrii pięć lat temu - nie miała wyjścia, była już na czarnej liście reżimu Asada. Spędziła kilka miesięcy w więzieniu, a gdy tylko ją wypuszczono, zabrała ze sobą ośmioro dzieci i bez wahania ruszyła w stronę libańskiej granicy.

- Przez cztery miesiące byłam torturowana, robiono z nami różne okropne rzeczy. Pewnego dnia wojska Asada wyłapały 62 osoby z naszej wsi, a następnie zaprowadzili ich na pole i spalili wszystkich żywcem - opowiada Zihar.

Mąż Zihar zginął kilka miesięcy wcześniej, dlatego drogę do Libanu pokonała sama z matką. Błąkające się po ulicy przerażone kobiety znalazł Khalid, mężczyzna o takim samym imieniu jak syn Houdy. Zaopiekował się nimi, razem żyło im się łatwiej, więc zostali małżeństwem, wkrótce dorobili się trójki własnych dzieci. Najmłodsze z nich ma tydzień.

- Czujemy się nieco bezpieczniej, ale nadal żyjemy w strachu. Mój mąż ma nieaktualne papiery, ma problemy z zarejestrowaniem swojego statusu w Libanie, wciąż jest pytany o dokumenty. Jeden z moich synów został też niedawno zaatakowany - mówi Zihar.

Choć w Libanie wszyscy uchodźcy czują się w miarę bezpiecznie, to ich życie zamieniło się w powolną wegetację. Do Syrii wrócić nie mogą i na razie nie potrafią wyobrazić sobie przyszłości w zrujnowanym kraju.

Milion uchodźców

Konflikt w Syrii trwa już dłużej niż druga wojna światowa - trwa od 2011 roku. Spośród 21 milionów Syryjczyków prawie połowa została uchodźcami. Liban najdłużej utrzymywał otwartą granicę dla ogarniętych wojną sąsiadów. Dziś co piąta osoba w tym kraju jest syryjskim uchodźcą.

Od początku wojny w Syrii do Libanu przybyło ponad milion syryjskich uchodźców. Niektórzy wciąż widzą swoje domy, które pozostawili w Syrii. Liczyli, że przyjadą tu tylko na kilka miesięcy, zostali prawie osiem lat.

Przekroczenie granicy ma swoje konsekwencje. Tych, którzy zrobili to nielegalnie, Liban traktuje surowo. Nie mogą się przemieszczać, nie dostaną tu pracy. Nie są uważani za uchodźców i nie przysługują im żadne prawa.

Kiepskie warunki mieszkalne

Ponad 80 procent Syryjczyków w Libanie żyje poza obozami, w wynajmowanych od Libańczyków garażach, pustostanach i piwnicach. Ci, których na to nie stać, budują nieformalne obozowiska. Niektóre są maleńkie, rozsiane po górach, inne znacznie większe, tak jak w Arsalu, gdzie przebywa kilkadziesiąt tysięcy osób.

- Przebywają tu ludzie, których nie stać na wynajęcie mieszkań w Libanie. Jest tu bardzo drogo, więc muszą żyć w namiotach, a to najtrudniejsza forma przetrwania - tłumaczy Fatima Houjayri, pracowniczka PCPM w Libanie.

Zima jest dla nich szczególnie trudna i niebezpieczna. Namioty mogą nie przetrwać mroźnej pogody, a prowizoryczne piecyki, którymi ogrzewa się schronienia, w każdej chwili mogą doprowadzić do pożaru.

- Każda pomoc, by zabezpieczyć te namioty przed wodą, przed śniegiem, przed zimnem, jest potrzebna, by uchodźcy mogli przetrwać do kolejnej wiosny - wyjaśnia Wojtek Wilk, szef PCPM.

Uchodźcom potrzebna jest też pomoc medyczna, bo w takich warunkach łatwo jest o przeziębienie, szczególnie wśród dzieci. Z tej oferowanej przez Polaków korzysta rocznie kilka tysięcy osób. Szczególną popularnością cieszy się mobilna klinika. Zanim zdążyliśmy porozmawiać z pracującym w niej lekarzem, przed jej drzwiami w parę sekund ustawiła się długa i nieco nerwowa kolejka.

- Mamy tu wiele przypadków infekcji, problemów z układem krążenia, chorób neurologicznych. Nadal brakuje nam odpowiednich narzędzi do diagnostyki, badań laboratoryjnych, często nie możemy wysłać pacjentów do szpitala, ale robimy, co możemy - tłumaczy dr Manan Kannnaan, Syryjczyk.

Libańczycy też cierpią skutki wojny

Z pomocy międzynarodowej korzystają również biedniejsi Libańczycy. Oni szczególnie mocno odczuwają skutki kryzysu humanitarnego w Libanie. Dystrykt Kada Akkar gości w tej chwili 100 tysięcy uchodźców z Syrii, a to podwoiło liczbę ludności w miasteczkach tego najbiedniejszego regionu w kraju. Przeludnienie wywołuje tu problemy z dostępem do wody czy prądu, ale przede wszystkim wpływa niekorzystanie na poziom bezrobocia. Wielu Libańczyków żyje w nie lepszych warunkach niż uchodźcy i oni również uzależnieni są od pomocy humanitarnej.

- Mam jedenaścioro dzieci, większość już dorosła, ale najstarszy syn jest niepełnosprawny i w wieku 80 lat nadal muszę się nim zajmować jak małym dzieckiem. Teraz jest mi o wiele trudniej - wyznaje Salha, Libanka korzystająca z pomocy humanitarnej.

Salha opowiedziała nam o tym, jak żyło się w okolicy, zanim zalała je fala uchodźców z Syrii. Zawsze było im ciężko, ale teraz jest szczególnie trudno. Organizacje pomocowe, które działają w Libanie, coraz częściej muszą liczyć się z delikatną równowagą między Syryjczykami a Libańczykami.

Kryzys humanitarny wpływa na sytuację religijną i polityczną. Liban jest zmęczony nie swoją wojną, a tylko do tej pory na radzenie sobie z jej skutkami wydał niemal 20 miliardów dolarów.

"W ciągu paru tygodni musiał wydorośleć"

- Historii, które są wstrząsające i trudne do wyobrażenia, jest naprawdę mnóstwo. W pewnym momencie nie wiadomo już, co jest bardziej przerażające, bardziej niewyobrażalne i nie do pojęcia - wspomina Monika Krajewska, autorka materiału. - Chyba historia 10-letniego Odeya była taką historią, która "chodziła" za mną najmocniej. Do Odeya wracaliśmy dwa razy. Najpierw odwiedziliśmy jego mamę, jego brata. I to oni opowiedzieli nam o nim, o tym, jak im się żyje, o tym, że ten dziesięcioletni chłopiec musiał w ciągu paru tygodni wydorośleć, stać się mężczyzną i utrzymywać całą rodzinę. Autorka materiału mówi, że Odey pracuje w Libanie tylko dlatego, ze właściciel sklepu, który go zatrudnia, "przymyka oko" na to, że nie ma prawa zatrudniać chłopca. Ale bez tej pomocy - jak dodaje Monika Krajewska, dziennikarka "Faktów o Świecie" TVN24 BiS. - Ten dziesięcioletni chłopiec jest bardzo mądry, zdeterminowany, by wziąć odpowiedzialność za nich wszystkich - dodaje.

Autor: Monika Krajewska / Źródło: Fakty o Świecie TVN24 BiS

Pozostałe wiadomości

- Ja nie jestem za karą śmierci, ale chciałabym, żeby on przeżył to, co przeżyła moja córka - tak mówi matka Anastazji, 27-letniej Polki, zgwałconej i zamordowanej na greckiej wyspie Kos. Anastazja pracowała tam w hotelu. Oskarżonemu o jej zabójstwo grozi dożywocie.

Ruszył proces oskarżonego o zabójstwo 27-letniej Polki na Kos. Sallahudinowi S. grozi dożywocie

Ruszył proces oskarżonego o zabójstwo 27-letniej Polki na Kos. Sallahudinowi S. grozi dożywocie

Źródło:
Fakty TVN

Psychologowie, nauczyciele i obrońcy praw dzieci piszą list i wyjaśniają, dlaczego tak ważna jest edukacja zdrowotna i dlaczego dziecko musi uczyć się reagować na niewłaściwe zachowania oraz je nazywać. A w dyskusji o nowym przedmiocie warto zapytać o to, dlaczego ci, którzy krytykują edukację zdrowotną, najwyraźniej nie znają zapisów jej programu.

List w obronie programu edukacji zdrowotnej. "Nie każde dziecko ma dostęp do takiej wiedzy w domu"

List w obronie programu edukacji zdrowotnej. "Nie każde dziecko ma dostęp do takiej wiedzy w domu"

Źródło:
Fakty TVN

Pieniądze na odbudowę terenów zniszczonych przez powódź jeszcze nie dotarły do wszystkich miejsc, w których są niezbędne. Nie wszystkie samorządy zgłosiły wnioski o środki na remont i wyposażenie zalanych szkół. Ministerstwo Edukacji Narodowej przedłużyło termin składania wniosków o kolejny tydzień, do 6 grudnia. - Środki są zabezpieczone, wystarczy złożyć wniosek - apeluje Magdalena Roguska, Sekretarz Stanu w KPRM.

Trwa odbudowa na terenach zalanych przez powódź. Pieniądze wciąż nie dotarły do wszystkich potrzebujących

Trwa odbudowa na terenach zalanych przez powódź. Pieniądze wciąż nie dotarły do wszystkich potrzebujących

Źródło:
Fakty po Południu TVN24

- To jest bardzo smutna i niefortunna sytuacja. Wszystkie formalności zostały dopełnione, wszyscy dokładnie wiedzieli, co się dzieje i była zgoda. Następnie została podjęta taka politykierska decyzja - powiedziała w "Faktach po Faktach" w TVN24 Katarzyna Pełczyńska-Nałęcz, ministra funduszy i polityki regionalnej (Polska 2050). Odniosła się do decyzji przewodniczącego NSZZ "Solidarność" Piotra Dudy, który wycofał zgodę na wynajęcie historycznej Sali BHP Szymonowi Hołowni. 

Pełczyńska-Nałęcz: to politykierska decyzja

Pełczyńska-Nałęcz: to politykierska decyzja

Źródło:
TVN24

Być może Wołodymyr Zełenski chce uprzedzić niektóre, bardziej niekorzystne dla Ukrainy, propozycje - powiedział w "Faktach po Faktach" w TVN24 generał Stanisław Koziej, były szef BBN. Odniósł się do słów prezydenta Ukrainy o możliwości przyznania członkostwa w NATO tej części Ukrainy, która jest pod jej kontrolą. Michał Przedlacki z "Superwizjera" stwierdził, że "to jest jedyna realna możliwość, żeby roztoczyć parasol bezpieczeństwa nad tymi terytoriami", jednak dodał, "nie wierzy, aby Zachód był w stanie to zapewnić Ukrainie".

"To jest ostatnia linia oporu politycznego Ukrainy w tej wojnie"

"To jest ostatnia linia oporu politycznego Ukrainy w tej wojnie"

Źródło:
PAP

Otwiera się nowy front walk na Bliskim Wschodzie. Potencjalnie bardzo zapalny, bo sytuację w rozbitej wojną Syrii cementowały do tej pory wpływy Rosji i Iranu. To dzięki ich pomocy przez lata u władzy utrzymywał się dyktator Baszar al-Asad. Ale w weekend rebelianci zaatakowali znienacka siły rządowe, zajęli Aleppo i część prowincji Hama. Czy to szczęśliwy scenariusz dla Syryjczyków?

Zaskakujący sukces rebeliantów. "Te siły mogą rozbić syryjską armię"

Zaskakujący sukces rebeliantów. "Te siły mogą rozbić syryjską armię"

Źródło:
Fakty o Świecie TVN24 BiS

Gruzini nie chcą oddać marzenia o Unii Europejskiej, nawet za cenę rewolucji. Piąty dzień na ulice Tbilisi i innych miast wylewają się tysiące ludzi, a rządząca partia zasłania się mundurowymi. Brutalne starcia przypominają protesty po wyborach na Białorusi. Ale w Gruzji żywe jest inne porównanie. I protestujący, i władza odwołują się do dekady historii Ukrainy - Gruzini mówią o Majdanie, a rząd straszy rosyjską agresją.

"Należymy do Europy i to nasze bardzo podstawowe żądanie"

"Należymy do Europy i to nasze bardzo podstawowe żądanie"

Źródło:
Fakty o Świecie TVN24 BiS