W zamachu w Berlinie stracił kuzyna, którego zatrudnił jako kierowcę w swojej firmie transportowej. Teraz może stracić także biznes - bo ciężarówka, jako dowód w sprawie, nie wraca do kraju. W tym czasie ponosi straty, a od swoich klientów słyszy groźby kar.
Dwa miesiące temu stracił kuzyna, teraz może też stracić firmę. - Mam żal, bo pojawił się kolejny problem, z którym muszę się borykać - mówi Ariel Żurawski, właściciel firmy transportowej, której ciężarówka posłużyła jako narzędzie zamachu 19 grudnia 2016 roku w Berlinie.
Mężczyzna do dziś nie odzyskał pojazdu - zaczął natomiast otrzymywać pisma, których autorzy informują go o groźbie obciążenia karami za niedostarczenie i opóźnienie w dostawie towaru.
Kosztowne opóźnienia
Towar, o którym mowa, wiózł z Włoch do Niemiec w grudniu właśnie zamordowany w zamachu kuzyn. 25 ton konstrukcji stalowych niemiecka prokuratura pozwoliła dostarczyć dopiero kilka dni temu.
- Zamawiali stal konstrukcyjną, dostali złom - przyznaje Żurawski. Niezabezpieczona po ataku terrorystycznym stal zardzewiała. Samochód i naczepę wciąż bada niemiecka prokuratura. - Ponoszę straty, bo ten samochód nie jeździ mi od dwóch miesięcy - opowiada Żurawski.
Niemieccy prokuratorzy auto zamierzają panu Arielowi zwrócić. - Nastąpi to po zakończeniu czynności dowodowych, jakie strona niemiecka prowadzi w odniesieniu do tego samochodu - mówi Aldona Lema z Prokuratury Krajowej w Szczecinie.
"Chciałbym, by państwo niemieckie przejęło roszczenia"
Ariel Żurawski obawia się, że będzie musiał zapłacić wysoką karę za opóźnienia w dostawie i uszkodzony ładunek. - Jesteśmy ubezpieczeni od wszystkiego, ale nie od aktu terroru - mówi przestraszony.
Nie ukrywa nadziei na to, że sytuację można jeszcze uratować. - Nie chcę żadnych pieniędzy od ludzi, chciałbym, żeby państwo niemieckie poczuło się i przejęło te wszystkie roszczenia na swoją stronę - mówi Żurawski.
Jego pełnomocnik jest w kontakcie z niemiecką prokuraturą. Tymczasem Żurawski od kwietnia będzie musiał znów płacić zawieszoną chwilowo ratę leasingową. To niemała kwota, bo rzędu 10 tysięcy złotych - za coś, czego nie ma.
Autor: Katarzyna Górniak / Źródło: Fakty TVN