Rząd właśnie zawiesił projekt budowy w Polsce pierwszej elektrowni jądrowej. Warto przypomnieć, że spółka powołana, która miała ją budować, została powołana przez rząd Donalda Tuska. Działa od 8 lat, a nie wybrała nawet lokalizacji. Wydała za to 200 milionów złotych.
Jest plac budowy i to właściwie jedyne namacalne dowody, że w Polsce kiedykolwiek budowano - a raczej próbowano zbudować - elektrownię atomową. 30 lat temu, w Żarnowcu na Pomorzu. Obecnie, ta - kolejna już - elektrownia atomowa jest tylko na papierze, w sferze planów. Planów nowych, ale już nieaktualnych. - Najgorszy jest stan zawieszenia, który de facto trwa od lat - przyznaje Mikołaj Orzeł z urzędu gminy Gniewino.
W okolicach Żarnowca ani Choczewa, gdzie elektrownia jądrowa miałaby powstać, nie tylko jej się nie zbuduje, ale nawet nie planuje. Na razie. - Ten projekt nie znalazł naszej akceptacji, więc został zawieszony. Natomiast próbujemy innych konstrukcji finansowych i zobaczymy, czy nam się to uda - zapowiadał w czwartek minister energii Krzysztof Tchórzewski.
Rząd tłumaczy, że nie chce poręczać wielomiliardowych kredytów, które prywatna spółka musiałaby wziąć na budowę elektrowni. To byłoby zbyt ryzykowne dla budżetu. Zamiast w atom, rząd PiS inwestuje więc w inne źródło energii - m.in. w zadłużone kopalnie. I to - zdaniem opozycji - jest główny powód zawieszenia projektu.
200 milionów wydanych przez spółkę
Politycy Platformy mniej chętnie mówią o pieniądzach, które sami na atom wydali. Tylko w latach 2009-2017 inwestycja pochłonęła 200 mln zł. Takie pieniądze trafiły do spółki EJ 1, powołanej 8 lat temu za rządów Donalda Tuska.
Pierwszym prezesem spółki został były były poseł i minister skarbu z PO. Aleksander Grad brał co miesiąc kilkadziesiąt tysięcy złotych, plus premie. Do dziś firma, której kiedyś szefował, nie wybrała technologii oraz miejsca budowy elektrowni. Wszystko to generowało przez lata gigantyczne koszty, które - zdaniem Roberta Cyglickiego z Greenpeace - można było znacznie lepiej wykorzystać. - Za te same pieniądze, odkąd dyskutujemy o programie jądrowym, moglibyśmy zmodernizować kilka tysięcy budynków i zaopatrzyć je w odnawialne źródła energii- mówi.
Polityczne rozgrywki
Decyzja rządu o zawieszeniu projektu to otwarte przyznanie, że od lat kwestia energii jądrowej jest w Polsce spychana na bok. Politycy dystansowali się od atomu, zapominając o tym, że - przynajmniej w deklaracjach - w każdej partii na niego stawiano.
Premier Ewa Kopacz w 2015 roku mocno zaznaczała, że nie będzie kontynuować działań zapowiedzianych przez poprzedników, chociaż inwestycja była wpisana w program jej rządu. Chciała w ten sposób zaatakować Jarosława Kaczyńskiego, który 11 lat temu w - w swoim expose - pierwszy wspomniał o atomie.
Polityczne rozgrywki we władzy centralnej powodują niemałą konsternację w samorządach. Lokalne władze są zdezorientowane, bo jednocześnie z zawieszeniem inwestycji przeznaczono na jej przygotowania kolejne pieniądze. - Nic nie rozumiem. Chciałbym, żeby była jedna decyzja. Budujemy albo nie - mówi Wiesław Gębka, wójt gminy Choczewo.
Rząd zapowiada, że ostateczną decyzję - o dokończeniu lub ostatecznym zaniechaniu budowy elektrowni atomowej - podejmie do końca roku.
Autor: Jan Błaszkowski / Źródło: Fakty TVN